Na niedzielę 13 czerwca dostaliśmy zaproszenie na spotkanie po latach do Dworku w Grzebienisku. Dworek położony jest 30 km od Poznania, po jego zachodniej stronie. Jadąc samochodem mijamy zielone, o tej porze roku obsiane zbożem, pola Równiny Wielkopolskiej.
Po 40 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Przy kutej, stalowej bramie wita tablica informacyjna i baner znanej nam firmy Fx partnerzy.
Dworek w Grzebienisku jest częścią posiadłości z przełomu XIX i XX wieku. Posiadłość ta w przeszłości należała do arystokratycznej rodziny Mycielskich. W późniejszym czasie właścicielami Dworku byli Państwo Górni.
W połowie lat 70-tych do Dworku w Grzebienisku trafił znany poznański laryngolog Jerzy Zakrzewski. Jako pasjonat tego co piękne i obdarzone kawałkiem ciekawej historii przyjechał, aby kupić stare meble. Kupił Dworek razem z meblami.
Dworek wymagał odrestaurowania. Jerzy razem z ojcem Aleksandrem przeprowadzili gruntowny remont. Dobudowali część kuchenną, zajęli się renowacją jedno hektarowego parku angielskiego oraz zaadaptowali budynek starej stajni do celów mieszkalnych.
Dziś właścicielem Dworku jest Jerzy Zakrzewski oraz jego syn - Paweł. W 2000 roku Paweł Zakrzewski przeprowadził ostateczny remont Dworku i budynku dawnej stajni oraz zaadaptował cały obiekt na cele turystyczno-rekreacyjne.
Powitani tak jak inni goście przez "właścicieli" wchodzimy na salony.
W salonie wita nas portret profesora Heliodora Święcickiego I rektora Akademii Medycznej w Poznaniu.
W Dworku wielokrotnie odbywały się zjazdy lekarzy. Ich inicjatorem był Pan profesor Zakrzewski.
Przestronne pomieszczenie po lewej to biblioteka z bogatym zbiorem książek medycznych oraz ustawionym przy oknie fortepianem.
Ewa spróbowała coś zagrać. Niestety jedną ręką nie można dać koncertu.
Po prawej Ewa wchodzi do pokoju stołowego. Długi stół przykryty białym obrusem. Przyjęcie dla gości przewidziano w parku pod namiotami rozstawionymi wśród drzew.
W czasie gdy dorośli konferują ze sobą oczekując na obiad
Dzieci zdążyły rozegrać mecz hokeja na trawie oraz pobawić się piłkarzykami
Nie tylko Ewie smakował obiad. Na co dzień karmiona przez męża, z apetytem spróbowała wszystkich dworskich dań .
Gdy Kuba z rodziną skończył obiad, zaproponował gościom wspólną zabawę. Wszystkie dzieci powierzył opiece opiekunek, które zabrały dzieciaki na indiańską wyprawę zakończoną strzelaniem z łuków do tarcz. Sam natomiast zajął się dorosłymi . Podzielił nas na dwie grupy, z których każda wykonywała inne zadanie.
Jedną z konkurencji było ułożenie bez pomocy oczu figury z klocków umieszczonych w skrzyni do której prowadziły otwory na ręce. Druga grupa w tym czasie rozgrywała mecz piłką dmuchaną przez słomki . By wdmuchnąć piłkę do bramki należało w kolejności dmuchając ustawić piłkę na określonych pozycjach na boisku.
W przestawianiu skrzynek po piwie Ewa nie mogła niestety wystąpić
Obserwowała całą zabawę z daleka podobnie jak kamerzysta- fotograf
Ta zabawa nazywa się labirynt. Polega na przetoczeniu piłki z jednej strony labiryntu na drugą, spuszczeniu piłki w rynnę, którą należy przenieść piłkę na drugą planszę - labirynt, gdzie należy postąpić podobnie. Jako że jest dwanaście uchwytów, jednorazowo bierze udział w tej konkurencji 12 osób.
To seria zdjęć z rozgrywanych meczy piłki nożnej na planszy tzw. piłkarzyków.
Panie śledzą kolejne zmagania. Na zdjęciu obok: sędzia podsumowuje z kapitanami obu drużyn wyniki wszystkich konkurencji.
Gdy skończyła się zabawa dorosłych, wróciły na plac rozradowane dzieciaki i można było zrobić pamiątkowe wspólne zdjęcie całej rodziny i przyjaciół .
Nim skończyliśmy podwieczorek: placki , kawa i herbata; Kuba postarał się, by każda rodzina dostała pamiątkowy dyplom ze wspólnym zdjęciem . Na dyplomie tym są trzy flagi: Duńska Stanów Zjednoczonych i Polska. To kraje gdzie mieszka rodzina i przyjaciele.
A w kronice wyłożonej gościom do wpisów, aktualnie przeglądanej przez Ewę, znalazł się komplet kilkunastu zdjęć z dzisiejszej imprezy. Obok z plackiem Jasiu, który siadł przy Gosi.
Po kawie goście mieli czas by po latach rozstania porozmawiać ze sobą. Generalnie rozmawiano po polsku, ale były osoby, które porozumiewały się tylko po angielsku. Emigracja z kraju i małżeństwa mieszane, związane z osiedleniem się na stałe w kraju emigracji, ostatecznie kończą się wynarodowieniem. Spotkanie co jakiś czas w Polsce, aczkolwiek jak to dzisiejsze bardzo miłe i wzruszające, nie eliminuje zjawiska wynaradawiania się.
Część panów zajęła się strzelaniem z wiatrówki do tarczy. Jako jeden z trzech zakwalifikowałem się do zawodów strzeleckich.
Podsumowanie wyników zawodów strzeleckich: Pan z prawej 1 miejsce (8,2 na 10 możliwych), Pan z lewej drugie miejsce 7,2 na 10 możliwych, a ja zaszczytne trzecie medalowe miejsce (ostatnie). W dwudziestu czterech oddanych strzałach zdobyłem 167 punktów na 240 możliwych. (średnia 7 na 10 możliwych).
Dla dzieci zorganizowano kolejne zabawy
Jedna z mam fotografuje malujących pisakami maluchów.
Gdy Jasiu z kolegą zwiedzał angielski park wokół dworku, pozostałe dzieciaki rozgrywały mecz piłkarzykami.
Rozchodzący się dym z rozpalonego przez Kubę ogniska zwabił do ognia dzieciaki
które pierwsze zabrały się do pieczenia kiełbasek nad ogniem
nadziawszy je wcześniej na szpikulce.
W ślady Michała poszedł dziadek piekąc dla babci kiełbaskę.
Gdy dzieci skończyły pieczenie kiełbas zabrały się za dalszą zabawę w samurajów.
A tu Michał i Jasiu bawią się tyczkami i kółkami.
Na boisku urządzono gonitwy w berka i bawiono się kółkami.
Nie obyło się też bez gry w piłkę nożną, gdzie Jasiu wykazywał się swoimi zdolnościami
(trenuje rugby w klubie Posnania).
Gdy "Pani" zobaczyła że chcę jej zrobić zdjęcie powiedziała: "Poczekaj wytrę nosek" I wytarła, a potem uśmiechnąwszy się do mnie pozowała do zdjęć w "świątyni dumania".
Ten Maluch starał się łapać dym z ogniska
Ewa nim siadła przy ognisku poprosiła dzieci by poprawiły mocowanie jej ręki.
Dorosłe towarzystwo wykorzystało ten czas na rozmowy po latach. Każde miejsce było dobre, by się nagadać do woli i z kim się tylko chciało.
W końcu całe towarzystwo zgromadziło się przy ognisku, gdzie Kuba śpiewał stare i nowe piosenki.
A każdy mógł sobie upiec na ogniu kiełbaskę.
Jako, że wszyscy wszystkich znali, a jak nie znali to się poznali, nie muszę ich przedstawiać.
Zbiorowego zdjęcia osobiście nie robiłem, a to które dostałem zachowam tak jak inni w rodzinnym albumie.
Wokół boiska rozpostarte były flagi a przy namiocie żagiel organizatora.
A my, żegnając się z rodziną i przyjaciółmi, dziękując im za spotkanie, życzyliśmy sobie nawzajem byśmy w takim samym składzie, jak nie większym, mogli się jeszcze raz spotkać po latach.
Wracając do domu odwiedziliśmy miejsce pamięci w pobliskich lasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz