piątek, 30 października 2009

Cytadela - cmentarze










Na południowym stoku od strony śródmieścia rozciągają się cmentarze. Najdalej na zachód znajduje się Cmentarz Garnizonowy. Leżą tu głównie pochowani lotnicy zmarli po II wojnie światowej . Przy wejściu na kwaterę pomnik poległym lotnikom (Poznań to siedziba Dowódctwa Wojsk Lotniczych) . Żołnierskie groby proste i wszystkie bez krzyży. Jedyny krzyż to drewniany sześciometrowy krzyż na skraju kwatery.








Bardziej na wschód jest dawny Cmentarz parafii św. Wojciecha założony po 1833 roku, jedna z dwóch zachowanych XIX wiecznych nekropolii Poznania . Tutaj leżą powstańcy wielkoplscy oraz żołnierze polegli w latach 1918-20. Wszystkie nagrobki utrzymane są w jednym stylu przypominającym nieco krzyż pozbawiony górnego ramienia.










Jest tu kilkanaście indywidualnie wykonanych grobów- pomników. Powyżej z lewej pomnik 57 pułku piechoty, obok 7 pułku strzelców konnych, poniżej z lewej pod krzyżem widnieje napis:" W krainie Ducha nie ma pożegnania" a obok pomnik ufundowany przez ambasadę francuską Polakom armi gen. Hallera.











Dalej rozciąga się cmentarz prawosławny . To głównie mogiły rosyjskich jeńców z okresu I wojny światowej i wojny polsko - bolszewickiej z 1920 roku.








Tu spoczywają ofiary II wojny światowej oraz powstania poznańskiego z 1956 roku, a także znajdują się mogiły z prochami z innych miejsc Poznania i okolicy.



























Po prawej stronie schodów rozciąga się Cmentarz Bohaterów Polskich także założony w listopadzie 1945 roku, Tu spoczywają ofiary II wojny światowej oraz powstania poznańskiego z 1956 roku.










































W walkach o miasto brali udział poznaniacy. W wyniku przymusowego poboru zainicjowanego przez dowództwo sowieckie w dniach 20, 21 i 22 lutego 1945. zmobilizowane grupy mieszkańców wykorzystywano m.in. do oddziałów szturmujących Cytadelę. Zasługą „cytadelowców” był między innymi udział w budowie przejść przez fosy, co pozwoliło na przerzucenie do wnętrza fortu ciężkiej broni i wojska. Praca ta odbywała się pod ciągłym ostrzałem z niemieckich stanowisk obronnych, powodującym ogromne straty wśród szturmujących winiarski fort.
Trudno dziś precyzyjnie określić liczbę „cytadelowców”. Podawane są liczby od 4700 do 5000 w publikacjach Zbigniewa Szumowskiego. Większość poległych „cytadelowców” pochowano początkowo na placu Zamkowym (obecnie plac Mickiewicza), a w listopadzie 1945 roku ich groby przeniesiono do nowo utworzonej kwatery na Cmentarzu Bohaterów Polskich zlokalizowanej po prawej stronie schodów.























Są i takie groby i tablice upamiętniające ofiary terroru komunistycznego

Najbardziej na wschód rozciąga się Cmantarz Żołnierzy Brytyjskich utworzony w 1925roku, poległych podczas obu wojen, między innymi lotnicy rozstrzelani po ucieczce z obozu w Żaganiu.










Na Cytadeli znajdują się dwa muzea Muzeum Uzbrojenia i Muzeum Armii „Poznań” – oddziały Wielkopolskiego Muzeum Walk Niepodległościowych w Poznaniu), usytuowane w częściowo odrestaurowanych obiektach fortecznych

czwartek, 29 października 2009

Bunkry i forty Poznania

Od dziecięcych lat ciągnęło mnie do schronów i fortyfikacji. Urodzony w czasie II wojny światowej, już jako niemowlak znoszony byłem od schronu, którym była niewielka piwniczka pod domem moich dziadków przy ul. Margonińskiej,. Nasz ogród przylegał do lotniska Poznań - Ławica. Do hangarów z samolotami w linii prostej było około 400 m. Już 1 września spadły na poznańskie lotnisko pierwsze niemieckie bomby. Bombardowania lotniska powtórzyły się kilka razy w czasie wojny, kiedy to lotnictwo alianckie zawsze w czasie dni wolnych od pracy (by oszczędzić polskich robotników) w miarę dokładnie bombardowało niemiecką fabrykę uzbrojenia zlokalizowaną na terenie obecnych Targów Poznańskich oraz w zabudowie lotniskowej. Podobnie w domowym schronie spędziłem okres wyzwolenia Poznania w 1945 roku.

Gdy w latach pięćdziesiątych zamieszkałem z rodzicami przy alei Polskiej, zwanej szosą okrężną, bo łączyła pruskie forty zlokalizowane wokół Poznania przed oczyma miałem ciągnące się do lotniska pola poprzecinane bardzo głębokimi rowami przeciwczołgowymi. Do kopania rowów Niemcy zaangażowali Poznaniaków zamieniając Poznań na twierdzę, mającą powstrzymać prącą na Berlin armię radziecką. Na nic zdały się rowy przeciwczołgowe kopane pod przymusem przez moją mamę. Pancerne wojska armii radzieckiej okrążyły miasto-twierdzę Poznań i parły dalej w kierunku Odry, zostawiając okrążone piechotą i oddziałami tyłowymi miasto do późniejszego zdobycia. Najpierw, jeszcze w styczniu 1945 roku zdobyto dzielnice południowe, potem zachodnie, w początkach lutego śródmieście, na koniec zostawiono wschodnią część miasta, by po zdobyciu całego miasta skupić siły na cytadeli

W okresie zimnej wojny w latach pięćdziesiątych pola z rowami zamieniono na poligon czołgowy, który w 1956 roku wypełnił się około 300 czołgami z lufami skierowanymi w stronę śródmieścia Poznania. Ten co stał w pierwszym rzędzie po przeciwległej stronie ulicy miał lufę skierowaną prosto w okno mojego pokoju.

Na tym poligonie 100 metrów od mojego domu znajdowało się wzniesienie kryjące niewielki pokryty ziemią betonowy bunkier, o sześciu komnatach. Latem miejsce zabaw, zimą zamieniał się w górkę, na której jeździliśmy na sankach. W latach sześćdziesiątych przez kilka lat bunkier zasiedliła rodzina, oczekująca na mieszkanie socjalne (chyba dziesięcioosobowa).

Nieco dalej w zadrzewionym terenie kryły się fortyfikacje Fortu VII – Zanim wojsko wzięło go pod swoją administrację lokalizując w nim magazyny, ciekawi wrażeń zwiedzaliśmy jego kazamaty. Miejsce to było, dla nas nastolatków, miejscem męczeństwa, można powiedzieć że jeszcze pachniało krwią. Tu Niemcy zlokalizowali już w październiku 1939 roku pierwszy na ziemiach polskich obóz koncentracyjny, przekształcony z czasem na obóz przejściowy i miejsce przesłuchań mieszkańców wielkopolski. Nie było to miejsce bezpieczne, można tu było jeszcze znaleźć niewypały i amunicję. Niewypał wrzucany do ogniska z hukiem wybuchał, dlatego też letnie wyprawy na fort były zakazane przez rodziców. Co innego było zimą. Tu stawiałem swoje pierwsze kroki narciarskie, na nartach wykonanych przez ojca stolarza. Na forcie tym wyszła po całodziennej wędrówce moja małżonka, gdy jako dziecko szukała „złotych piór” i przy okazji zwiedzała bunkier zlokalizowany na poznańskim Os. Kopernika, w odległości 3 km od fortu VII. Jest żywym przykładem na to, że forty te były (są) ze sobą pod ziemią połączone, Gdy skończył się sznurek i pogasły latarki razem z kilkoma chłopakami w całkowitych ciemnościach, macając miejscami obślizgłe ściany wędrowali od przedpołudnia do wieczora, po podziemnym labiryncie, by w końcu stanąć przed metalowymi zamkniętymi wrotami, zza których dochodziły głosy ludzkie. Zostały uwolnione przez żołnierzy na forcie VII, którzy oczywiście „złoili” im skórę wojskowymi pasami.

W czasach gimnazjalnych robiliśmy z kolegami wyprawy na górę Przemysława w samym centrum Poznania. I w niej były podziemne piwnice, lochy i sieć wąskich korytarzy. Szliśmy zawsze w kilku, z linami i latarkami. Przemo W. był naszym przewodnikiem. Na taką wyprawę 3 – 4 godzinną szliśmy zwykle pod przykrywką zbiórki harcerskiej. Tak było do czasu wypadku. Pęchcąc po fortach znajdowaliśmy nie raz niewypały i stare zapalniki. Wystarczyło w aluminiowej osłonce zapalnika zrobić agrafką dziurkę, przez którą można było wysypać na kamień, czy szynę tramwajową niewielką ilość prochu ze środka i uderzyć drugim kamieniem albo poczekać na przejazd tramwaju, a zabawa w wojnę była doskonała. Tak też było tego feralnego dnia. Zbychu N. na lekcji historii, siedział ze Stachem K. przy jednym stole w pierwszym w rzędzie pod oknem i bawił się zapalnikiem próbując dostać się do jego środka. Słuchając wykładu nie mógł ciągle spoglądać pod ławkę, by kontrolować postęp wiercenia otworu. Rozgrzany rękoma zapalnik i szczypta prochu, która musiała się dostać między przewierconą ściankę osłonki a agrafkę została roztarta i nastąpił wybuch. Urwało mu palce. poraniło oczy i pokaleczyło Stacha. Ciało Zbycha ochroniło siedzącego ze mną Piotra, zaś Stachu mnie zasłonił. Huk był słyszalny w całej szkole. Ściana przed pierwszą ławką zbryzgana krwią. Profesor prawie zemdlał. Karetka pogotowia zabrała obu poszkodowanych do szpitala. Cała młodzież Poznania składała się na jego operację oczu w Holandii. Nie udało się przykleić siatkówki. Zbychu został niewidomy do końca życia. Na kilka lat wystarczyło nam emocji z niewypałami.

Krakowiacy ćwiczą wspinaczkę w Jurze, a poznaniacy mojego pokolenia poznawali podstawy taternictwa na ceglanych ściankach poznańskiej cytadeli. Nazywało się to szumnie kurs taternictwa i kończyło uzyskaniem dyplomu. Zaliczyłem kilkanaście lekcji, ale gdy przyszło do praktycznego egzaminu w Jurze Krakowsko –Częstochowskiej nie przystąpiłem do niego. To tyle opowieści o schronach i fortach. Nie mam zdjęć z tego okresu. Ciekawi znajdą je w internecie. Niebawem z racji na Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny sporządzę fotoreportaż z poznańskich nekropolii, oraz z cytadeli.

poniedziałek, 26 października 2009

Wierzyca - dzwonnica

26 październik 2009 roku godz. 9:00.
Parkuję samochód przed parafialnym kościołem i widzę pusty mały kosz na bardzo wysokim wysięgniku. Liczę teleskopowe odcinki masztu jeden, dwa, trzy. ... pięć. Każdy po 5 metrów, razem będzie 25 metrów. To na tej wysokości ma się znaleźć niewielki 2-3 m wysokości krzyż wieńczący wieżycę jaką parafia ma ustawić obok kościoła. Bo co to za kościół przy którym nie ma wieży z dzwonami - przekonuje parafian ks. Proboszcz? Oddany do użytku i jednocześnie konsekrowany przed dwunastu laty, a budowany (z formalnościami) przez kolejne, wcześniejsze 10 lat w obszarze zwanym fachowo przylotniskowym nie uzyskał przed laty zgody na to, by jego bryła odbiegała zbytnio od sąsiedniej przysadzistej zabudowy mieszkaniowej, nie mówiąc już o wieży, wieńczącej dach z krzyżem widocznym z całego osiedla. Dzisiaj już nikt nie pamięta, że posadzka naszego kościoła znalazła się 2,5 metra nad niecką terenową, w której zlokalizowano budynek i że pod budowę, ówczesny przeźmierowski proboszcz, ks. prałat Jan Szkopek nie mógł dostać od Skarbu Państwa nieużytku na wzgórzu po starej piaskowni, za obecną halą sportową przy miejscowym gimnazjum. Bryła kościoła byłaby wtedy widzialna z daleka. Podobnie jak każdy z nas dostrzega wierzę kościoła kierskiego, patrząc wzdłuż jeziora w kierunku odległego o 5 km Kiekrza.
Ale zostawmy historię na boku i wejdźmy furtką od Pogodnej na teren przykościelny (patrz zdjęcie powyżej). W przybliżeniu, w miejscu gdzie ma stanąć wieżyca, stoi samochód z potężnym wysięgnikiem. Z kosza, do którego przywiązano papieską flagę, zwisa metalowa taśma miernicza. Odczytujemy wskazanie - 25 metrów. Popatrzmy na samochód. Zamiast na kołach, wspiął się jak krab na czterech metalowych łapach 25 cm nad powierzchnię terenu. Stojąc pod samochodem wydaje się, że wysięgnik sięga nieba, a kosz buja pod niebem, co najmniej dwa razy wyżej niż górna kalenica dachu kościoła. Ciekawe czy kosz widoczny jest od strony plebanii?










To widok na wystający wysięgnik z północno zachodniego narożnika kościelnej działki. Gdy posadzone w narożniku drzewa po 10 latach nieco podrosną nie będzie już widać wieżycy. Wyjdźmy więc przed drzewa na środek wolnego obecnie placu. obsianego trawą. Papieska flaga na wysięgniku chowa się nam za bryłą kościoła. Może to i dobrze jak donośny głos dzwonów odbijając się o południową połać dachu kościoła, będzie mniej słyszalny w progu plebanii. Głos dzwonów ma docierać przede wszystkim do parafian, a nie do księdza. Stając w północno wschodnim narożu kościelnej działki, budynek domu parafialnego zasłoni nam nie tylko projektowaną wieżycę ale i sam kościół. By ją zobaczyć, nie pozostaje nam nic innego, jak wyjść przez furtkę na ul Spokojną. Z tego miejsca będzie widać końcówkę wieżycy, gdzieś od 20 metrów wzwyż. Nim podejdziemy do bramy głównej cofnijmy się ul. Spokojną w kierunku ul Klonowej. Robimy kilkanaście kroków i tracimy z oczu wysięgnik z koszem, Zasłania go budynek plebanii, a dalej drzewa i nowa zabudowa po zachodniej stronie ul Spokojnej. Można powiedzieć że idąc Spokojną od Klonowej w kierunku kościoła najpierw zobaczymy tak jak dzisiaj plebanię , potem kościół, a na końcu wieżycę.










Podejdźmy teraz do kościoła ul Pogodną od strony jeziora, od Letniskowej. Mijamy Wspólną potem Wypoczynkową i nic nie widać. Wchodzimy w Wypoczynkową w prawo do Klonowej tak jak nie było widać kościoła tak nie widać wysięgnika z koszem. Idziemy w lewo Wypoczynkową też nic nie widać. Wracamy na Pogodną i idziemy do kościoła. Gdy miniemy łuk Pogodnej zza domu stojącego po prawej na skrzyżowaniu Pogodnej i Spokojnej (jesteśmy 100 m od bramy głównej) wyłania się najpierw projektowana wieżyca, a po kilkunastu krokach bryła kościoła.

Nim wejdziemy przez bramę na teren przykościelny zróbmy sobie spacer ul Spokojną od Pogodnej w kierunku Przemysława. Mamy pecha po stu metrach odwracamy się i nic nie widać. Nie warto iść dalej zachodnia zabudowa ul. Spokojnej nie pozwala na zobaczenie kosza z papieską flagą.

Zawracamy i wchodzimy przez bramę główną na teren przykościelny. Wysięgnik z koszem jest doskonale widoczny. Po wybudowaniu wieżycy
powinniśmy widzieć nie tylko metalowe zwieńczenie z dzwonami, ale póty drzewa nie podrosną także ceglaną podstawę wieżycy.

Zróbmy sobie jeszcze spacer Pogodną w kierunku Wiosennej. Nim dojdziemy do Wiosennej skręćmy w prawo tuż za ogrodzeniem przykościelnej działki. Wysięgnik z koszem unosi się nad rosnącymi za płotem drzewami. Niskie, na razie nie będą zasłaniać projektowanej wieżycy, te wyższe już dzisiaj częściowo zasłaniają kosz z flagą. Gdy idąc gruntową drogą miniemy posesję kościelną najpierw bryła kościoła a potem budynek państwa Jazdonów zasłania widok na kosz wysięgnika. Nie pozostaje nic innego jak zawrócić do Pogodnej i wejść w utwardzoną Słoneczną. Po kilkunastu metrach od skrzyżowania, odwracamy się i rozczarowanie jesteśmy w prostej linii 150 m od miejsca projektowanej wieżycy i nie będziemy widzieć jej zwieńczenia. Wracamy na Pogodną. Nie dochodzimy do skrzyżowania z Wiosenną. Już wcześniej najpierw drzewa a potem i budynki po północnej stronie Pogodnej zasłaniają wysięgnik z koszem. Zawracamy na przykościelny parking i wsiadamy w samochód by objechać dalszą okolicę.
Z Wiosennej z odcinka od Pogodnej do Klonowej oraz z Klonowej od Wiosennej do Spokojnej, w miejscach gdzie nie ma zabudowy, poprzez puste pole zarowno bryła kościoła, a tym bardziej górujący nad nią kosz wysięgnika jest doskonale widoczny.

Ale za kilka lat, gdy podzielone na działki budowlane pole zostanie zabudowane będzie tak, jak na zdjęciu po prawej. To pierwszy dom po prawej stronie przy Klonowej jadąc od Szamotulskiej po minięciu skrzyżowania z Wiosenną a przed Spokojną. Mimo że przysadzisty, parterowy, całkowicie swoją bryłą zasłonił sąsiadowi budującemu się po przeciwnej , (północnej) stronie Klonowej widok na wysięgnik z koszem.
Na koniec podjedźmy pod gimnazjum Odkryty plac położony o 8 metrów wyżej niż posadowiony jest kościół, mniej więcej na poziomie dachów domów przeważającej części baranowskiego osiedla. Ciekawe czy spod głównego wejścia do gimnazjum będzie coś widać? Niestety. A może ze środka koliście ułożonego placu dostrzeżemy wysięgnik nad horyzontem? Też nie.

Trzeba było zostawić samochód na parkingu i podejść do końca utwardzonej drogi by nad linią horyzontu nad drzewami ukazał się pomost wysięgnika. Robimy z tego miejsca z panem Wojtkiem po kilka zdjęć i wracamy, przyzywani przez komórkę ks. Proboszcza, pod kościół.

Okazało się, że całe towarzystwo czekało na mnie. Ks proboszcz stoi już w opuszczonej na ziemię kabinie podnośnika i zaprasza mnie na podniebną podróż. Pytam się, czy nie ma innych chętnych na drogę do nieba? Słyszę zdecydowane nie . Wskakuję wobec tego z ochotą do odkrytego, ale okolonego barierkami pomostu i po chwili unosimy się obaj w górę. Słyszę półgłosem wypowiedziane "No to w imię Boże".










Złamane ramię podnośnika powoli wznosi się w górę. Pompy hydrauliczne działają bez zarzutu. Unosimy się nad ziemię. Spoglądam na krzyż misyjny i stojących wokół niego ludzi. Z tej wysokości siedmio metrowej wysokości krzyż misyjny, wygląda jak niewielki krzyż nagrobny.










Jeszce chwila a ramię podnośnika osiągnie poziom, a my wzniesiemy się na poziom dachu kościoła. Wznosimy się ciągle do góry, do nieba. Ludzie pod krzyżem przypominają krasnoludki.


Ks Andrzej zajął wygodne dla siebie miejsce siedzące oglądając z tej pozycji krańce swojej parafii. Co za wspaniała panorama zachwycamy się oboje. Zwisająca z pomostu platformy taśma miernicza wskazuje 19.32 metra nad poziom terenu. To zdaniem projektanta wysokość zawieszenia dzwonu. Dla mnie to wysokość z jakiej Chrystus spoglądał z krzyża. z wzgórza Golgoty.

Prześledźmy wspólnie jak z tej wysokości wygląda nasza parafia. Poniższe zdjęcia ułożone są w kolejności obrotów wskazówek zegara począwszy od widoku na północ na Chyby, poprzez widok w kierunku wschodnim, widok na południe, zachód i kończąc na północy. Każde zdjęcie oznaczone jest azymutem mierzonym w stopniach w stosunku do kierunku północy.

Spróbuj odnaleźć swój dom, swoje okno, swój ogród i oceń czy będziesz widział krzyż na przykościelnej wieżycy. Czy będziesz słyszał głos dzwonu, będziesz mógł ocenić, gdy ks.Proboszcz wyrazi zgodę bym mógł z teremu kościoła podzwonić swoim dzwonem Pojednanie. Mój dzwon ma tylko wagę 150 kg , a duży dzwon na parafialnej dzwonnicy ma mieć zdaniem projektantów 500 kg. Jego głos będzie zatem donośniejszy, ale myślę, że do pierwszej "przymiarki" mój wystarczy. Można by go umieścić na podnośniku (waży tyle co dwóch ludzi) i zrobić niewielkim nakładem kosztów próbę nie tylko na poziomie terenu ale i na wysokości 25 metrów nad ziemią. Uważam że skoro parafianie mają łożyć na wykonanie wieżycy, winni mieć pewność, że dokładają się nie tylko do słusznej sprawy, ale do optymalnego, najlepszego rozwiązania jakie można za te środki finansowe uzyskać.

A teraz spójrzmy na zdjęcie poniżej, to azymut 30 stopni - kierunek na środek jeziora Kierskiego, z grubsza na skrzyżowanie Klonowej i Letniskowej.


Ponizej azymut 70 stopni - kierunek skrzyżowanie Pogodnej i Letniskowej (ośrodek Kaskada nad jeziorem).


Azymut 80 stopni - kierunek na skrzyżowanie Pogodna - Wypoczynkowa

Azymut 100 stopni - kierunek na dom p.p. Szostaków i dalej na Międzyzdrojską (prowadzącą do Kaskady) w Krzyżownikach,

Azymut 120 stopni - kierunek na pomnik Bożego Miłosierdzia


Azymut 150 stopni - kierunek na wjazd do Baranowa ul Przemysława.


Azymut 220 stopni - widok na skrzyżowanie Pogodnej i Słonecznej oraz Radosnej i Wiosennej i dalej na wiadukt Przeżmierowo


Azymut 250 stopni - widok w kierunku Herlitza


Azymut 310 - widok na skrzyżowanie Pogodnej i Wiosennej


Azymut 350 stopni - widok na gimnazjum


I dalej na kościół w Chybach, który wolę oglądać od środka, a nie z góry. Z gardła wyrwało się powtarzane kilkakrotnie tylko jedno słowo . Opuszczać! Opuszczać! Opuszczać!

To już koniec tej podniebnej podróży. Mogłem spojrzeć nieco z góry na baranowską część parafii. Spojrzeć niejako Chrystus z góry na ludzkie domostwa, na ludzki padół i stwierdzić, że to co przed dwoma laty napisałem na konkurs do Przewodnika Katolickiego jest bardzo aktualne na dzisiaj. W tym miejscu winna stanąć nie wieżyca przypominająca basztę (pierwszy projekt z realizacji którego się wycofano), nie wieżyca - dzwonnica, nad którą się aktualnie pracuje (nawet nie ta wyższa i nie ta z trzema dzwonami) , ale świetlisty wysoki biały krzyż z czerwonymi światłami w miejscach Chrystusowych ran . Zamiast drogich dzwonów elektronicznie sterowanych znacznie lepszym i tańszym rozwiązaniem byłyby głośniki, z których płynęłaby melodia nagranych głosów wielu dzwonów (podobnie jak jest obecnie na osiedlu sienkiewiczowskim, na Junikowie , w parafii ks.ks. Misjonarzy św. Rodziny). Kilkanaście nagranych melodii na różne pory dnia i różne okresy roku liturgicznego. Takiego efektu nie da się uzyskać przy trzech dzwonach.

Zjedźmy (zejdźmy) na ziemię i spójrzmy na ten krzyż nad oknem naszego kościoła (patrz zdjęcie) i zastanówmy się: czy warto budować dwa razy wyższą niż kościół wieżycę, by ustawić na jej zwieńczeniu tylko dwa razy większy krzyż. Po to tylko, by się nazywało że jest krzyż. Przecież chyba nie o to tu chodzi. Nie chodzi o to, że Zygarłowski ma mieć rację. Nie chodzi o mnie, chodzi o jedno, byśmy nie zmarnowali szansy jaka stoi przed parafią.


Stańmy na nogach i spójrzmy na okoliczne dzwonnice.
Przeźmierowo: niewielka dzwonnica, przysadzista, na zwieńczeniu więźby dachowej, jak kabina pilota. Nie mogła być wyższa bo kościół stoi na ścieżce podejścia do lądowania i obowiązują tu ograniczenia wysokościowe. A krzyż? W miarę duży krzyż rozpięto od frontu między pylonami. Wyraźnie czuje się, że w zamiarze miał być dwa razy wyższy. Podkreśla ograniczoność zabudowy. Oglądany z perspektywy, od dołu skarpy, z poziomu ul Rynkowej, sprzed pawilonów, wydaje się większy niż jest w rzeczywistości. Jest maksymalny jaki się dało w tych warunkach wykonać.
Poznań - Krzyżowniki. Piękna dzwonnica obrośnięta bluszczem taka wysoka jak kościół. Głos jej dzwonów słyszymy niekiedy w Baranowie. Czy jest widoczna z terenu parafii? Kiedyś przed siedemdziesięciu laty, gdy kościół stał w polu widać go było z daleka. A dzisiaj? Nie nie licząc placu parkingowego przed kościołem dzwonnicy nie widać.
Poznań - Piloty, parafia p.w. Cyryla i Metodego. Nowa wieżyca - nowa dzwonnica, tyle co ustawiona. Byłem pod nią dzisiaj wieczorem. Nie razi. Ale niczym się nie wyróżnia. Wieczorem nie oświetlona przy wjeżdzie na parking pozostała niezauważona. Trzeba mi było po Mszy św podejść bezpośrednio pod nią by ją obejrzeć.
Powiększmy to ostatnie zdjęcie i spójrzmy na projekt. Popatrzmy na metalowy krzyż wieńczący wieżycę - dzwonnicę. Uświadommy sobie że krzyż ten będzie widoczny z poziomu terenu w promieniu 100 maksymalnie 150 metrów od wieżycy, a z okien i świetlików dachowych naszych domów w promieniu maksymalnie 200-300 metrów. Na codzień będzie miało szansę spojrzeć na ten krzyż tylko około 5 procent parafian. Gdy sobie to uprzytomniłem, ja, który kilka, kilkanaście razy spoglądam w ciągu dnia na Chrystusa Miłosiernego po raz kolejny mówię publicznie NIE, Nie dla takiej budowli.

W San Giovanni Rotondo, u ojca Pio stanął 45 metrowy świetlisty krzyż. W dzień widoczna konstrukcja, w nocy świeci nad miastem jak pochodnia. Nie da się jej nie zauważyć. Bo to nie szpital, nie budynek kościoła, nie dzwonnica, ale krzyż jest ikoną chrześcijaństwa. Na nim dokonało się zbawienie świata. Zdejmujemy go z szyi, zdejmujemy go ze ścian naszych domów itd, itd. Skoro nam przed dwoma laty władze lotnicze dały informację, że maksymalna wysokość budowli może w tym miejscu wynieść 45 m. to dlaczego nie ustawić wysokiego krzyża. W nocy oświetlony białymi leadami (żaróweczki wykorzystywane w świetlnych reklamach - i w sygnalizatorach ulicznych ) , a w miejscu Chystusowych ran i korony cierniowej czerwonymi pulsującymi, byłby widoczny i z wiaduktu w Przeźmierowie i z wiaduktu w Krzyżownikach, ze skarpy z drugiej strony jeziora Kierskiego, spod gimnazjum, a nawet z placu przy Auchan. Smukły wysoki maszt z poprzeczką oglądany z daleka przykładowo z trasy A-2 nad linią horyzontu nabrał by proporcji krzyża, do jakich przyzwyczajone jest nasze oko. Wydaje się, że taki świetlisty krzyż przy wjeździe od zachodu do miasta, które stało się kolebką chrześcijaństwa na ziemiach Polskich jest ze wszech miar wskazaną budowlą. Za takim krzyżem się opowiadam.