Zacytuję słowa reżysera Mariusza Puchalskiego:
"Mój Boże jak niesłychanie trudna jest sztuka słuchania!
Umiejętność słuchania , wsłuchiwania się w czyjeś losy, namiętności , tragedie ... - gdy nie jest się przecież ani psychologiem, ani lekarzem, ani spowiednikiem" to fragment słowa wstępnego zamieszczonego w programie sztuki Kwartet na której byliśmy z Ewą dzisiejszego wieczoru.
Kwartet to komedia aktorska. Jej bohaterami są aktorzy, którzy opowiadają barwnie o talencie. Ujawniają, jak na spowiedzi, swoje burzliwe aktorskie prywatne życie. Wielcy talentem, śmieszni ambicjami, mali zawiściami zupełnie jak my, siedzący w pierwszym rzędzie Teatru Nowego. Nie dają nam odpowiedzi na pytanie skąd przyszedł do nich talent, który powoduje że podziwiamy w nich geniuszy obdarzonych łaską, którym w swej małości się przechwalają.
Kwartet to także dramat o przemijaniu. Symptomem przemijania życia jest mijanie "talentu". Talentu głosu śpiewaka, artysty baletu, pewności ręki chirurga, sprawności księgowego, projektanta czy potoczystej mowy nauczycielki.
Siedząc na widowni pytamy siebie wraz z aktorami dlaczego wraz z wiekiem gdy przybywa nam mądrości i dojrzewa w nas duch Boży, gdy wznosi się nasza świadomość i sublimuje wrażliwość na drugiego człowieka zostaje nam odebrany talent? Chcemy przenieść się w minione czasy kiedy nasz głos był słyszalny , brany pod uwagę przez otoczenie. Po dyskusjach dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę wcale się nie zmieniliśmy. Duch nasz jest ten sam, jak nie większy niż przed laty, kiedy robiliśmy to co robiliśmy najlepiej.
Kwartet to w końcu tragikomedia o teatrze i śmierci. Aktor żyje życiem postaci którą odgrywa. Każdy z czwórki występujących grał oddalając od siebie śmierć. Całe życie grali ale gdy przyszło odegrać ostatnią scenę i dać koncert nie chcieli grać, w imię prawdy nie chcieli oszukiwać ani widowni ani siebie samych. I to była prawdziwa gra, która wzbudzała w nas współodczucie, zasłuchanie i pochylenie się ku sobie, kiedy to wzruszywszy się do łez pozostawaliśmy sobą.
Za to głębokie wzruszenie dziękujemy Sławie Kwaśniewskiej, Irenie Grzonce,Michałowi Grudzińskiemu i Aleksandrowi Machalicy, których grę mogliśmy z Ewą podziwiać z pierwszego rzędu, kupiwszy bilety kilka godzin przed spektaklem (pewno ze zwrotów), na nie znaną nam wcześniej doskonałą sztukę.
To był bardzo miło spędzony wspólnie dzień. Wizyta u dwóch lekarzy z kasy chorych z rejestracją i czekaniem w kolejkach łącznie ze spektaklem wypełniła nam cały dzień.
Dopełnieniem spektaklu było świadectwo pana Tadeusza. To było realne życie a nie gra aktorska. Pan Tadeusz opiekuje się od 15 lat żoną która nic nie widzi, nic nie mówi, nie rusza się, tylko żyje. Dodzwonił się do Radia Maryja i chciał się pożalić. A miał się na co pożalić. Lekarze mówią mu, że przy takiej osobie opiekun winien się zmieniać co dwie godziny, a on jest z żoną przez 24 godziny. Od 10 lat tyko domyśla się co ma robić. I robi i nie żalił się na to, że musi robić. Żalił się na na osoby które radzą mu by oddał żonę do umieralni. Gdy słyszy takie rady, serce go ściska i nie ma siły dyskutować. Ma tylko jedno życzenie, by gdy z żoną wyjedzie latem na wózku na spacer nie odwracano się od niego, nie przechodzono na drugą stronę ulicy, by nie tylko jedna osoba na sto uśmiechnęła się do niego. Najbardziej zależy mu na ludzkim uśmiechu i zrozumieniu. To go bardziej boli, niż trud całodziennej opieki nad żoną.
Rozejrzyjmy się wokół może pan Tadeusz mieszka za naszą ścianą , na sąsiedniej ulicy.
Jakże pan Tadeusz podobny jest do Chrystusa, tak jak on z wyboru miłości a nie z przypadku, spisku wybrał śmierć krzyżową. On też dokonał wyboru Miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz