Piątkowy upadek Ewy zakończył się niedzielną wizytą w szpitalu im Raszei. Pani do ambulatorium. Tak. Rejestracja jest. Nie. Proszę do środka. Co się stało? Upadłam na rękę i boli. Kiedy to się stało dwa dni temu. Proszę zdjąć opatrunek. Zdejmuję Ewie opatrunek. Gdzie pani mieszka. W Baranowie. Dlaczego nie do szpitala wojskowego, to rejon. Bo tu pracuje synowa. Nazwisko proszę. Tak znam. Proszę tu jest skierowanie do rentgena, a po zrobieniu zdjęcia proszę się zarejestrować i przyjść do mnie. Bez kłopotów rejestruję Ewę. Do gabinetu wchodzimy oboje, ja zostaję wyproszony. Po chwili wychodzi Ewa z lekarzem. Mnie szepcze, że ręka pójdzie w gips. Z zagipsowaną ręką stertą papierów w drugiej wychodzi z gabinetu. Robię zdjęcie. Co jest? Pokazuje skierowanie do poradni chirurgicznej i informację o udzielonej pomocy w czasie ostrego dyżuru. Złamanie piątej kostki śródręcza lewego. Chciał operować, ale się nie zgodziłam komentuje Ewa. Po godzinie od wejścia do szpitala opuszczamy go. Rękę wieszam na pasku od torebki i sadzam delikwentkę do samochodu.
Jedziemy tak jak mieliśmy w planie zobaczyć powódź. Przez Most Chrobrego przejeżdżamy wolno prawym pasem.
Za mostem w prawo, parkujemy na jedynym wolnym miejscu na Wieżowej przed seminarium. Ul Zagórze zamknięta bez przejazdu, czyżby był zalany wiadukt pod ul Prymasa Wyszyńskiego?
Przechodzimy ostrożnie na drugą stronę. Ponad czterdzieści lat miałem Ewę zawsze z prawej strony. Przez ostanie lata zawsze to Ona trzymała się mnie swoją lewą dłonią. Po wyjścia z samochodu nagle muszę się nauczyć chodzić z jej prawej strony. Czuję się tak, jak kierowca któremu nagle zmieniono mocowanie kierownicy w jego samochodzie. Idąc z nią pod rękę zastanawiam się ile czasu potrwa, zanim posiądę umiejętność odwrotnego chodzenia.
Na schodach od strony katedry dużo dzieci, niektóre z balonami, paczkami .
Na nadbrzeżu przy najstarszym poznańskim kościele Najświętszej Marii Panny przewoźny punkt sprzedaży "Biedronki". Mimo, że to niedzielne popołudnie przed katedrą ustawiono przewoźny market wokół, którego tłumy ludzi. Nie podoba mi się to, wygląda tak, jakby rozdawano towary za darmo.
Mijamy kupujących i przechodzimy nieco dalej w kierunku klasztoru ks. Chrystusowców.
Robię kilka zdjęć lewobrzeżnego Poznania. Prawy brzeg łagodnie opadający w kierunku lustra wody patrolowany jest przez umundurowane służby miejskie.
Podejście do lustra wody jest odgrodzone biało czerwoną taśmą. Pozostaje zrobić zdjęcie zza taśmy od strony ul. Panny Marii. Od spodu żelbetowej konstrukcji mostu Chrobrego (na którego budowie miałem miesięczną studencką praktykę) do lustra wody pozostało około trzy metry. Czyżby tak miała wyglądać maksymalna fala powodziowa?
Idziemy w kierunku Poznańskiej Katedry. Jej wieże górują nad placem. Na Ostrowie Tumskim sporo ludzi. Zbiórka darów dla powodzian organizowana przez Caritas Poznański. Wewnątrz samochodu niedużo darów. Młodzi wolontariusze czekają na ewentualnych darczyńców. Pogoda fatalna, pochmurno, a w prognozach zapowiadano deszcze.
Nieco dalej ambulans do pobierania krwi. Ta rodzina widoczna na zdjęciu i ten młody chłopak to dawcy czekający w kolejce by oddać krew. Dzisiaj będą ją oddawać bezinteresownie na potrzeby powodzian.
Za moment lunie ulewa. Przy namiocie Caritasu pustki. Za to przy stoisku z watą cukrową kolejka potencjalnych nabywców pod parasolami.
W strugach deszczu idziemy na plac przed katedrą. Gra zespół młodzieżowy. Nieliczne osoby pod parasolami próbują śpiewać z muzykami "Barkę". Nie tak wyobrażali sobie organizatorzy dzisiejszy piknik z okazji Dnia Dziecka. Wszystkie plany pokrzyżowała pogoda.
Tylko nieliczni jak ta pani z dziećmi odważyła się mimo deszczu przyjść na piknik
No, jeszcze ta siostra z postulantkami która zgodziła się pozować do zdjęcia i tych kilkanaście osób które schroniło się pod dachem studia ze stołem mikserskim.
Część osób schroniła się przed deszczem w namiocie a najwięcej osób "okupowało" budynek prastarej katedry. Nic dziwnego, że rozstawione stoiska świeciły pustkami.
Przy stoisku Caritasu z loterią, gdzie każdy los za 5 zł był wygrany, a dochód przeznaczony był na powodzian spotkaliśmy Szczepana, który zaprosił nas przemoczonych od pasa w dół do suchej nitki ( górę chronił parasol) do salki parafialnej na herbatę.
I tym sposobem nie tylko, że wypiliśmy gorącą kawę ale i zjedliśmy urodzinowy tort i inne ciasta. Trafiliśmy bowiem na chrzciny Cecylii, córki Anne i Mateusza.
A na dworze ulewa jakiej oczy nasze nie widziały. Woda z przepełnionych rynien na katedrze przelewała się przez górę. Studzienki kanalizacyjne nie potrafiły odebrać wody z oberwania chmury.
Z uroczystości wyszliśmy jako jedni z ostatnich. Niestety powrotna droga do samochodu okazała się zamknięta
Tak wyglądał tunel, przejście dla pieszych, łączący katedrę z zabudowaniami seminaryjnymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz