Od ponad miesiąca firma Tor-bruk, ta sama co układała przed 5 laty nawierzchnię przed pomnikiem realizuje gminną inwestycję: budowę ulicy Lipowej w Baranowie. Ulica ta, to trzecia ulica dochodząca do placu przed pomnikiem, która otrzymała gładką nawierzchnię. Z tegorocznego planu spadła, pozostała do wykonania, czwarta, ul. Letniskowa, która ma się podobno znaleźć w planie na przyszły rok.
Dwa dni temu ukończono układanie nawierzchni. Pozostały do wykonania tylko roboty porządkowe. Wszystkie elementy betonowe: krawężniki, obrzeża, kostka dostarczane są na plac budowy na paletach. Elementy betonowe mocowane są na czas transportu plastykowymi taśmami , a nierzadko owinięte zostają przez producenta folią reklamową. Przez jeden dzień kilku pracowników, ubranych w kamizelki ochronne, zbierało z placu budowy plastikowe śmieci, do dużych czarnych worków. Złożono je w pobliżu kontenera, wykorzystywanego przez wykonawcę jako pomieszczenie socjalne dla pracowników. Odpady zgromadzone w około dwudziestu workach czekały na wywiezienie na wysypisko.
Tym "skarbem" zainteresował się pan Zygmunt - 46 letni kawaler (tak twierdził), mieszkający gdzieś kątem w Poznaniu - Smochowicach. Przez dwa kolejne dni pan Zygmunt przyjeżdżał pod hałdę worków z odpadami i je dokładnie przeglądał. Płaskie folie składał po kilka i starannie zwijał w małą paczuszkę, którą przewiązywał plastikową taśmą. Długie, kilkumetrowe taśmy składał po kilka w wiązki długości max 30-40 cm i też je przewiązywał w środku. Kilka takich wiązek (5-6) owijał w folię robiąc większą paczkę, którą przewiązywał plastikową taśmą.
Pan Zygmunt miał jeden cel. Ze stosunkowo luźno zebranych plastików zrobić jak najmniejszych wymiarów pakunek. Gdyby miał prasę, sprasowałby odpady w jedną belę. Ruchy jego rąk były wprawne i szybkie. Z jednego worka o pojemności około pół metra sześciennego spod jego rąk wychodził pakunek tyle samo ważący, ale 5-6 krotnie mniejszy. Ile ważył? - tego nie dopytałem, a sam nie chciałem ruszać jego tobołków.
Pan Zygmunt zbierał plastik na sprzedaż. Za każdy dostarczony do punktu skupu kilogram plastikowych odpadów, mógł dostać 20 groszy. Nie zdążyłem go wczoraj zapytać: ile może ważyć ładunek, który na koniec dnia załadował na swój zdezelowany wózek? Gdyby tego było nawet 20 kg, to dostanie za ten surowiec 4 zł. Przed południem już raz obrócił, a teraz szykuje drugi transport.
Pan Zygmunt nie jest menelem spod budki z piwem. Ja jestem prawdziwym ekologiem mówi, bolejąc nad niesegregowanymi śmieciami wywożonymi każdego dnia na polskie wysypiska. Mówi, że słyszał w TV, że w Polsce na wysypiskach leży 1 km sześcienny śmieci. Podejrzewam, że to wielkość zaniżona, wtrącam. Mimo, że jak mówi skończył tylko szkołę zawodową posiada encyklopedyczną wiedzę na każdy temat. Jest oczytany, a jednocześnie ma zdrowy osąd otaczającej go rzeczywistości. Gdy rozmowa (a rozmawiałem z nim około 2 godzin) dotyka aktualności, nie omieszka wydać sądu: "Dla mnie tragedia pod Smoleńskiem, to zamach", "podwyżka podatku VAT schłodzi gospodarkę", a "za 10 lat należy się spodziewać w Polsce kompletnego krachu energetycznego". A to wszystko dlatego, że nie szanuje się u nas surowców, podsumował.
Dostaję 5 gr. za 1 kg makulatury, a za niewielką paczkę serwetek z tej makulatury trzeba zapłacić 60 gr. Ile takich paczuszek można wyprodukować z 1 kg? Albo inaczej, na dziesięć serwetek do nosa muszę zebrać 12 kg makulatury.
W cenie towaru jest podobno zawarta opłata produktowa, mówię do niego.
Tak, wiem o tym, ale taki zbieracz ekolog jak ja nie dostaje z niej ani grosza. Te pieniądze przejada wielki biznes przerabiający surowce.
A co się Panu opłaca, pytam ciekawy?
Najlepiej to zbierać puszki aluminiowe po piwie. Za 1 kg puszek płacą mi 3 zł.
I wyjmuje z kieszeni sprzed trzech dni dowód zdania 7,5 kg puszek do składnicy po 3 zł/kg. To efekt Jego trzy dniowej pracy.
Nie czuć od niego alkoholu, mówi , że nie pije nawet piwa i nie pali, bo drogo.
Z czego wobec tego Pan żyje? podpytuję.
Z pomocy społecznej dostaję 400 zł.
Czy to wystarcza pytam?
Jak się dobrze gospodarzę to tak. Do tego jeszcze trochę dorobię na zbieractwie. Czasami wpadnie jakaś dorywcza praca. Dają 5 zł na godz., co dziennie spisują jakąś umowę, ale nie ubezpieczają mnie w ZUS- ie.
Zdziwiony jest, że nie mam dla niego żadnej pracy. Podkreślił, że to ja zagadnąłem go pierwszy. Czułem, że się cieszy z tego, że ktoś z nim chciał bezinteresownie pogadać. W pierwszej chwili nie chciał mówić na tematy "zawodowe", myśląc, że ma przed sobą ewentualnego konkurenta. Gdy się przekonał, że jedyna rzecz, na której mi zależy, to zrobić mu zdjęcia, nie protestował. Wręcz przeciwnie. Gdy powiedziałem Mu, że chcę Go umieścić w internecie, na blogu POJEDNANIE nie miał nic przeciwko temu. Spytał tyko, czy ja jestem z prasy. Gdy mu powiedziałem, że z prasą to mi nie po drodze, bo co powiem mediom, to ukazuje się przeinaczone, dalsza rozmowa stała się bardziej szczera i osobista.
Wyobraźcie sobie, że przez pół godziny rozmawialiśmy na temat "pojednania". Zaczęliśmy od pojednania między ludźmi, a skończyliśmy na pojednaniu z Bogiem. Bardzo mu się spodobała nazwa placu na którym pracuje: Plac Pojednań przed Bożym Miłosierdziem.
Rozmawiając zwijał kolejne taśmy, a ja co jakiś czas robiłem zdjęcia.W pewnej chwili wyjął ze stojącego obok wózka niewielkiego plecaczka aparat fotograficzny. Był to zwykły aparat, w futerale, na film szpulowy. Robię nim tylko wyjątkowo zdjęcia, bo wywołanie i odbitki są bardzo kosztowne, stwierdził . Druga rzecz, którą mnie całkowicie zaskoczył było to, jak mi powiedział, że słucha Radia Maryja. Gdy pracuje wkłada sobie słuchawki w uszy i słucha. Dzisiaj ich nie miał, bo coś się popsuło.
Pan się z żoną modlił przed pomnikiem, zagadnął.
Tak, modlę się tu każdego dnia, odpowiedziałem.
Ja też się modlę powiedział.
Dochodziła dziewiąta na jego zegarku. To godzina Apelu Jasnogórskiego, stwierdził. A w Częstochowie to ja byłem ponad 10 razy.
Ja też, skwitowałem jego słowa i zaproponowałem, że coś mu pokażę. Zgodził się na chwilę oderwać od pracy. Podeszliśmy obaj pod pomnik. Obciągnął kurtkę, którą chciał zapiąć, by schować pod nią cerowaną nieudolnie koszulę. Nie trzeba, powiedziałem i pstryknąłem zdjęcie.
Podeszliśmy pod furtkę. Wszedłem pierwszy do środka. On zatrzymał się i zapytał czy może wejść za mną? Oczywiście zapraszam, przepraszam, że idę pierwszy ale chciałem Panu wskazać drogę. Podprowadziłem go pod dzwon. Odczytał głośno POJEDNANIE i gdy pociągnąłem delikatnie za serce, by wydał dźwięk, zdjął czapkę, którą mimo, że było ciepło miał cały czas na głowie. Stał obok mnie i słuchał kolejnych gongów.... siedem, osiem, dziewięć. O czym myślał w tym czasie, nie zdradził się.
Nie przerywając ciszy wróciliśmy obaj na miejsce jego pracy. Przez chwilę wiązał kolejne taśmy. Gdy ochłonął z wrażenia, przypomniał sobie o czapce, którą wcisnął do kieszeni kurtki. Gdy ją włożył na głowę, był z powrotem tym samym człowiekiem, co przez pierwsze półtorej godziny.
Bardzo spieszył się z robotą, chcąc jak najwięcej nazwijać taśm. Robiło się coraz ciemniej. Zapytałem: czy gdyby przyjechali jutro po resztę worków ze śmieciami mam je dla niego zatrzymać? To zbyt duże ryzyko stwierdził. Postaram się być z rana po resztę powiedział.
Przy kolejnym zdjęciu wysiadła mi bateria, koniecznie chciałem zrobić zdjęcie jak ciągnie załadowany wózek. Pobiegłem do domu po nowe baterie. Gdy wróciłem był jeszcze, kończył pakowanie. Małe zawiniątka wrzucał na dużą folię. Robił z tego dużą paczkę i mocował na wózku.
Dziękuję za rozmowę. Miło się z Panem rozmawiało. Chciałbym mieć zdjęcie na pamiątkę powiedział. Będzie jutro w internecie na moim blogu. Ale ja nie mam dostępu do internetu stwierdził. Wobec tego postaram się Panu wydrukować kilka zdjęć na jutro na drukarce powiedziałem. A jak przyjedzie jutro z wózkiem, to pokażę mu zdjęcia na ekranie.
Było już ciemno. Chwycił załadowany do granic możliwości wózek, powiedział do widzenia i szybkim krokiem podążył drogą w kierunku Poznania.
Niestety dzisiaj już o siódmej rano przyjechali pracownicy Tor-bruku z ładowarką i 12 tonową wywrotką, na którą załadowali resztę nie zabranych przez pana Zygmunta skarbów - śmieci po budowie, będących a dla Pana Zygmunta dodatkowym źródłem dochodów.
Przygotowałem dla Niego zdjęcia, ale go dzisiaj nie widziałem. Pewno, gdy z daleka spostrzegł, że uprzątnięto kupę śmieci nie podszedł do miejsca, na którym leżały, w ewentualny zasięg mego wzroku, gdy czekałem na niego spoglądając przez godzinę na pusty plac przed pomnikiem.
A może się bał, że mu powiem bardzo smutną dla niego wiadomość: ze w świetle prawa skarbowego powinien od tego ekologicznego zbieractwa plastików zapłacić podatek dochodowy w wys. 75% od uzyskanego dochodu, jako od nieujawnionego źródła dochodów.
1 komentarz:
Przejął mnie los Pana Zygmunta.
Gdybym miała firmę, w miarę dobrze prosperującą, zatrudniłabym go na 1/2 etatu, żeby zapewnić mu ubezpieczenie...
Ale nie mam... Nadal sama jestem bez pracy i... z każdym dniem coraz bardziej nieciekawie to wygląda ;(
Prześlij komentarz