niedziela, 11 lipca 2010

Wesele w Kanie cz.1

Wielkie rzeczy uczynił mi Pan!
Tylko tyle i aż tyle udało mi się napisać bezpośrednio po powrocie z wesela.

Powrotną podróżą w upale byliśmy oboje wykończeni. 200 km trasy nie dało się przejechać tylko z fizjologicznymi postojami. Na 12 minut jazdy przed Rydzyną, rozpoczynamy odmawiać wspólnie na głos Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Modlitwa idzie mi coraz trudniej, słowa stają się mamroczące, a droga zaczyna się rozmywać. Po prostu zasypiam za kierownicą.

Nic dziwnego wstałem dzisiaj o 3:00 w nocy i do tej pory oka nie zmrużyłem. Po poprawinowym obiedzie próbowałem się zdrzemnąć, ale przeżycia z weselnego balowania były tak intensywne, że nie zasnąłem. Przed zamkniętymi oczyma "leciał" jak w kinie film z ostatniego tygodnia.

Nie skończywszy modlitwy stajemy z dzwonem na przydrożnym parkingu. Otwieram drzwi. Bucha gorące powietrze. Nie wychodzimy. Rozbieram się do slipów i po momencie zasypiam w siedzeniu kierowcy, nie opuściwszy nawet oparcia.
Budzi mnie ścierpnięty kark. Ewa prosi byśmy poszli na kawę, na stację benzynową.
Automat. Nie mamy siły sami się obsłużyć. Do kawy wkładamy ulubionego loda, dzieląc go po połowie. Kawę pijemy ją na stojąco, na obolałych z ucierpnięcia nogach.

Kawa stawia mnie na nogi. Najchętniej bym oddał ster Ewie, albo Temu co siadł z przodu między nami. Ciekawe, że On zawsze jest wyspany i idealnie potrafi pokierować naszymi sprawami. Tak wracając myślami do wesela przyciskam pedał gazu. Na liczniku 100 km/godz. na odcinku doświadczalnym. Dzisiaj, tak nazywa się to, co przed laty projektowałem jako drogowy odcinek lotniskowy. Szybciej jechać nie mogę, bo na haku mam skarb - POJEDNANIE. A zresztą, to zupełnie nie spieszę się do domu.

Ewa instaluje płytę Uli i z jej głosem jedziemy do samego Poznania. Decyduję się na przejazd przez centrum. Miasto okazuje się całkowicie wyludnione. Wszyscy pewno siedzą przed telewizorami, oglądając mundialowy mecz finałowy.

Stajemy na Placu Pojednań. Spoglądam na Chrystusa. Jego kamienna postać wydaje się niewzruszona. A wzrok odprowadza nas do samych drzwi. Po raz pierwszy zostawiliśmy na tydzień dom pod tak dobrą opieką.

Do Ewy należy rozpakowanie swojej ręki z gipsu. Ja mam na głowie rozpakowanie całej reszty. Mimo otwartych na przestrzał okien jest bardzo gorąco. Z kranu leci tylko cienki strumień zimnej wody. Zbyt małe ciśnienie i nie włącza się terma. Nawet zimnego prysznicu wziąć nie można. Po pustym domu paraduję jak Adam po ogrodzie Eden. Nie ukrywam się ani przed NIM, ani przed Ewą.

Ewa w koszuli nocnej wychodzi na balkon, który zajmuje całą frontową elewację budynku. Oparta o poręcz, wpatrzona w stojącego po drugiej stronie ulicy Chrystusa, modli się po cichu. Ubieram się, podchodzę i chwytam ją za lewą rękę. Od kilkunastu minut jest już bez gipsu. Syka z bólu, ale nie wyjmuje ręki z mojej dłoni. I tak stojąc obok siebie na balkonie, wielbimy na głos wspólnie Pana, dziękując Mu za to, co nam uczynił.

Kładziemy się spać na nasze wspólne, małżeńskie łoże. Dom pusty, tylko my we dwoje. Źle piszę! We troje. W Kanie nas trochę rozdzielał, jak ten ganek w pokoju 101. A mieliśmy wymarzone warunki. Tak, jak byśmy to my byli nowożeńcami w podróży poślubnej. Jeden tapczan dwuosobowy przykryty żółtym frotowym prześcieradłem, na którym spała Ewa i drugi jedno osobowy, przykryty dla odmiany niebieskim prześcieradłem, na którym spałem ja. Starosta weselny w meilu prosił, by zabrać ze sobą pościele, ale nie określił w nim wielkości i koloru prześcieradeł! Szykując się do drogi trafiłem z ilością i wielkością prześcieradeł jak ulał.

Mimo tak idealnych warunków, pokój był, tak zresztą jak wszystkie pozostałe zakluczany od środka na klucz. Gdy na żółtym prześcieradle kładłem się obok Ewy, za każdym razem natrafiałem na gipsowy pancerz.

Tym razem obie jej ręce były wolne i zupełnie nam nie przeszkadzało, że z góry On na nas patrzy. Wyjątkowo długo dziękowaliśmy sobie tej nocy, ciesząc się nawzajem sobą.

Było już dobrze po północy gdyśmy zasnęli oboje.
Tylko On nie zasnął. Spoglądał z ukradka na nas, z komunijnych obrazków wiszących na ścianach naszej małżeńskiej sypialni.

c d nastąpi

9 komentarzy:

On pisze...

W mojej, bardzo prywatnej, opinii przekracza Pan cienką granicę pomiędzy świadectwem a ekshibicjonizmem.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z powyższą opinią w pełni,zauważyłam że Jerzy ma takie skłonnosci, nieraz wywlekał zbyt osobiste żeczy podając je do póblicznej wiadomosci.Stąd negatywny stosunek ,do bloga jego najbliższej rodziny.Nie o wszystkim można pisać , mówić i fotografować,tyle razy miał zwracaną uwagę,i NIC!!!!!! Bożena.

Anonimowy pisze...

Trochę mnie przeraża, że ten blog mogą czytać ludzie w każdym wieku... Przedstawianie swoich intymnych doświadczeń nie sprzyja z pewnością popularności (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) ani Autorowi ani jego życiu.
Nie wszystko musi być na pokaz.
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Kabotyn w slipach w kwiatki

linum pisze...

Rzadko kiedy czytam komentarze, ale ponieważ następny post Jerzego odnosi się właśnie do tych komentarzy, celowo tu wróciłam.
Poza pierwszym komentarzem On'ego, pozostałe Państwa wypowiedzi są w moim prywatnym odczuciu po prostu żenujące. Uważam, że Jerzy napisał bardzo osobiste świadectwo (intymne, ale jednak świadectwo). Oburza Państwa wypowiedź Autora, a czy równie mocno oburza Państwa pornografia w kiosku Ruchu? Parada Równości? Reklamy na bilbordach? Co z tym robicie? A może nie macie odwagi zaprotestować przeciw rzeczywistemu złu, które Wasze dzieci i wnuki, o ile takowe Państwo posiadacie każdego dnia oglądają na ulicy lub/i w telewizji?

Dwoje dorosłych, poślubionych sobie ludzi łączy nie tylko seks. Okazywać sobie czułość, czy "dziękować sobie", jak to ujął Jerzy można w różny sposób i niekoniecznie jest to akt płciowy.

Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Żenującym jest,że dorsły facet opowiada,jak to chodzi nago po mieszkaniu!A kogo to obchodzi? Taki światobliwy,a nieskromny!Nikt nie krytykuje relacji między małzonkami!To odpowiedź na posta linum powyżej

Jerzy pisze...

A co Ciebie obchodzi anonimowy w moim pisaniu? Napisz proszę to może będę pisał pod Ciebie. Jeśli nie chcesz oficjalnie z imieniem na blogu, to u dołu jest do mnie kontakt meilowy.

linum pisze...

Anonimowy, dziękuję za odpowiedź. Przepraszam jeśli Cie uraziłam, czy to jednak nie Ty piszesz o 'intymnych doświadczeniach'?

Kojarzysz taki ruch w literaturze światowej - naturalizm? To np. Emil Zola, w Polsce naturalizm pojawia się w twórczości np. Bolesław Prus, Elizy Orzeszkowej i innych. O nich także mówiono, że przekraczają granice dobrego smaku, a opisy fizjologii człowieka to pornografia... Jerzy pisze szczerze, bez zakłamania. Cóż, nie każdemu musi się to podobać.
Pozdrawiam

meeweck pisze...

Chciałam stanąć w obronie Jerzego.
Bardzo dobrze, że podjął ten temat. Świadczy to o tym, że ma zdrowe podejście do sfery intymnej (jak dla mnie tu widzę brak jakiegokolwiek zakłamania, które w innych sferach życia, niestety, widzę). Wydaje mi się, że wiele osób myśli, że jak ktoś jest religijny, to seks traktuje tylko jak prokreację.
A tak nie jest - wierzący małżonkowie też potrafią czerpać radość z seksu i bynajmniej nie uprawiają go jedynie "po bożemu", jak to się przyjęło określać.
"Seks po chrześcijańsku" to taka fajna książka, która najpierw odnosi się do Biblii ("Pieśń nad pieśniami"),oceniając ten rozdział jako najpiękniejszy z erotyków, a potem przedstawia różne ciekawe propozycje "bycia jednym ciałem" i szczegółowo opisuje punkt G ;)i przyjemności z jego znalezieniem związane :).
Jak zauważyła linum, to, że Jerzy chodził nago (i dobrze... to fajne uczucie wyzwolenia, swobody) wcale nie musiało znaczyć, że się "seksili" w pełnym tego słowa znaczeniu (choć tego nie wykluczam :) - wolno im, są dorośli i lata ze sobą przeżyli w związku małżeńskim). Samo przytulanie nagich ciał może być cudownym uczuciem intymnego zespolenia.
I nie widzę nic nieprzyzwoitego w pisaniu o seksie nawet, gdyby to czytały małolaty. Niech widzą jak ludzie potrafią się obdarowywać sobą - to może być dobra lekcja, odpowiedniego wykorzystania daru Bożego.
pozdrawiam golasów :)