piątek, 23 lipca 2010

Wesele w Kanie cz. 7 Krzyże w Krzydlinie

Gdy na ostatnim spotkaniu poproszono gości weselnych o zabranie głosu, o podsumowanie ślubu i naszego balowania, postanowiłem się nie wychylać i dać możliwość głosu innym. Proszono o obraz. Ja miałem go gotowy przed oczyma. Zamieściłem go na końcu tego posta.

Póki co, słuchając innych kreśliłem długopisem na białej kartce A-4 ten oto rysunek. Gdy podszedłem pod tablicę, u której podstawy leżały kolorowe pisaki, chcąc go pokolorować, a potem pokazać wszystkim, zakończono, ku mojemu zmartwieniu, wolne głosy.

A ja chciałem mówić o krzyżu na łące. O dwóch linach na które nas nanizano. Złączeni jedną liną szliśmy ławą do przodu.
Ze skarpy na której stałem obok Ewy wyglądało to tak, jak dwie części różańca zbliżające się ku sobie, by się w końcu połączyć. Myślę, że było to radosne przeżycie, zarówno dla dzieci jak i rodziców. Ten moment mimo, że trwał krótko, a także polonez, który po nim nastąpił pewnie na długo pozostanie w Waszej pamięci.

W pokorze, o którą wczoraj prosiłem, nie mogłem robić zdjęć nanizanych na linę ziarenek. O dyspensę poprosiłem dopiero po tym wydarzeniu. Serce mi się kroiło na widok, gdy wszyscy obok mnie pstrykali je bez ograniczeń. Uchwyciłem za to ten fragment niedomkniętego różańca o bliźniaczych małżeńskich ziarnach.

A teraz spójrzmy na ten rebus i spróbujmy go odczytać

Na rekolekcje jedzie się uświęcać, a nie grzeszyć, to chyba sprawa oczywista. I my z takim postanowieniem uświęcenia się, ciągnąc na haku POJEDNANIE, wyjechaliśmy z domu na południe na początku lipca. Całą drogę mieliśmy pod słońce. Jak się okazało jechaliśmy po ŚWIATŁO. Rolę autopilota pełniła Ewa, dzierżąc atlas samochodowy w ręku. Chcieliśmy w Rawiczu skręcić na Wołów, ale obwodnica wyniosła nas za miasto i przez Żmigród i Wołów dotarliśmy na miejsce. I znów było idealnie pod słońce.

Do Krzydliny Małej prowadzą trzy drogi bite. Od strony południowej od Zagórzyc. Ta najmniej uczęszczana droga prowadząca w "pole" była miejscem naszych częstych spacerów.

Od zachodu z Lubiąża i Krzydliny Wielkiej

I od wschodu, od strony Wołowa. Z tego kierunku pewno wszyscy dotarliśmy na miejsce. Zbliżając się do wsi daleka widać było górującą nad niską zabudową wieżę kościelną . To tu.

Jesteśmy na miejscu. Wita nas niewysoki kościół z czerwonej cegły zwieńczony małym krzyżem. Nie ma dzwonnicy, nie ma widocznej z daleka wieży. Jest tylko niewielkich rozmiarów krzyż nad wejściem, wyrobiony w cegle, który pewno uszedł waszej uwadze. Obok na tle domu zakonnego stoi zgrabny, 7 m wysokości, drewniany, krzyż misyjny.


Kościół jest dzisiaj zamknięty. Nie będzie w dniu przyjazdu Mszy św. Dziwne, myślę sobie. Pierwszy wspólny posiłek - kolacja.


Wchodzę przed czasem do pustej stołówki. W oczy rzuca się dużych rozmiarów krucyfiks. Nie zawieszono go nad drzwiami, tak by go zauważyć dopiero przy wyjściu z pomieszczenia. ON spogląda na mnie z najbardziej reprezentacyjnego miejsca stołówki,. Z miejsca gdzie wydawane będą potrawy. Wszak, to ma być Wesele w Kanie i trudno by ON, mając spełnić tak doniosłą rolę, nie zasiadł z nami na honorowym miejscu, na które zwraca się wzrok każdego z nas. Powoli sala biesiadna napełnia się gośćmi. Nawiasem mówiąc były dwie sale. Jedna na parterze, a druga na piętrz. Też z krzyżem na honorowym miejscu. Gdy zasiedliśmy w komplecie przy stołach jedna z osób, rozpoczęła znakiem krzyża modlitwę przed jedzeniem.

Nie umiałem jej. Nauczyłem się jej od kilku letniej Marty, której tylko głowa wystawała ponad blat stołu:

Boże dzięki Ci składamy,
za to co spożywać mamy.

Ty nas żywić nie przestajesz,

pobłogosław co nam dajesz.

Rzadko się modlę przed jedzeniem. Gdy dzieci były małe, starałem się nie zaniedbywać tego zwyczaju. Z czasem sam zarabiając na życie, sam kupując produkty za własne pieniądze, sam je przyrządzając przestałem dziękować Bogu. Bo niby dlaczego mam żyć w zakłamaniu? To, że u jednych i drugich dziadków, że u rodziców modlono się przed każdym posiłkiem, nie było dla mnie argumentem. Dziadek sam siał w polu zboże, sam je kosił, młócił i jechał z nim do wiatraka, by je zemleć na mąkę. Mąkę, z której babcia piekła taki chleb, jakiego teraz nie uświadczysz. To wszystko nie było dla mnie argumentem. Dziadek miał mądrość życiową, której mi widać nie stało. Trzeba będzie pójść po rozum do głowy i zacząć dziękować
Bogu za dary ziemi, a nie dziękować dotacjom unijnym do hektara.

A póki co, to jedyne ogólnie dostępne miejsce jakie nam rzuca się w oczy, to figura Matki Boskiej. Mnie duszno w pokoju, więc wychodzę na zewnątrz budynku. Ewa, podobnie jak w domu, wychodzi pomodlić się na balkon. Łączymy się w dziękczynieniu za szczęśliwą podróż i doznane uprzejmości pierwszego dnia.


Pełni wrażeń kładziemy się spać.

Pierwsza wspólna Msza św. Odprawiana w koncelebrze ks. Christoph, ks. Wojciech i ks. Andriej.
Z lewej strony ołtarza podobnie jak w Baranowie krzyż. Na nim ON . ON na krzyżu, ON w Komunii św. i ON wystawiany każdego dnia w Najświętszym Sakramencie. Wzrok budowlańca wznosi się do góry i w więźbie dachowej wypatruje kolejne dwa krzyże.

Opuszczamy kościół i idziemy spacerkiem do wsi. Wchodzimy prosto na niewielkich rozmiarów kapliczkę. Wieńczy ją kolejny krzyż. I my czynimy pobożnie krzyż na piersiach i spoglądamy w lewo. Widzimy zaniedbane trochę gospodarstwo. Patrzymy z Ewą na wybetonowane podwórze. Za nim w oddali droga, a na końcu drogi na linii horyzontu w przerwie między drzewami dostrzegamy kolejny krzyż. To będzie miejsce dzisiejszego naszego spaceru. Mijamy gospodarstwo i wychodzimy na drogę do Lubiąża. W oddali widać miejsce naszej pielgrzymki. Jest coraz bliże i bliżej.


Cały w piekącym tego dnia słońcu. Stoi od lat w tym samym miejscu, na rozstajach dróg wpisany doskonale w krajobraz. Tylko smukły maszt telefonii komórkowej, aczkolwiek niezbędny, wydaje się jeszcze obcy w tym sielskim krajobrazie. Jak co dzień, odmawiamy naszą koronkę i wracamy do gości weselnych.

Kolejny dni Wesela w Kanie i kolejne trzy spacery połączone na blogu w jeden. Spacery do wielu krzyży. Spacery na cmentarz. Ze stromym wejściem, jak na Golgotę, od strony środka wsi i łagodnym dojściem Drogą Przymierza.

Przy wieży, pozostałości po starym kościele przybudówka. Na niej krzyż z kamieni i nagrobek sprzed wielu lat, po drugiej stronie jeden krzyż nagrobny ustawiony odwrotnie niż wszystkie pozostałe. Na nagrobku gotykiem pisane słowa. Nie słowiańskie nazwisko i daty zgonu świadczą o przynależności narodowej osoby jaka leży tu pochowana. Przed Panem będzie go chwalić w zrozumiałym dla nas języku.

I tak siedząc wśród grobów na cmentarnej ławeczce rozważamy z Ewą nad skończonością życia
Spoglądając na dwa krzyże. Ten wieńczący wieżę ustawiony przed wieloma laty i ten skromny drewniany stojący na środku cmentarza, postawiony już po wojnie, na ziemi, o której do dzisiaj mówimy odzyskana. Jak co dzień, tak i dzisiaj, odpoczywając wśród grobów na cmentarnej ławeczce odmawiamy naszą małżeńską wspólną Koronkę upraszając miłosierdzie dla całego świata, a więc i Niemców chowanych tutaj przez wieki i Polaków chowanych obecnie snując rozważania o Cridlinie, Krzydlinie, Krzyżowej i Świętym Krzyżu. Pierwsza wzmianka o Cridlinie pochodzi z XIII wieku, kiedy to książę Henryk Brodaty osadził we wsi Augustianów. Bullą papieską papieża Innocentego III zostaje potwierdzona w 1250 roku własność klasztoru Augustianów. W 1293 roku na wzgórzu wybudowano kościół dla parafii Św. Michała Archanioła. Po 600 latach kościół runął. Została po nim tylko widoczna na zdjęciach wieża, pamiętająca czasy słowiańskie. Przez jeden rok 1899 parafia stawia u dołu skarpy nowy kościół z cegły, z którego korzystaliśmy w czasie Wesela w Kanie.
Siedząc tak na ławeczce w miejscu gdzie przez stulecia modlili się nasi przodkowie, co rusz to mijają nas kolejne pary zdążając w kierunku końca cmentarza.

Po wyjściu tylną furtk, poza obręb cmentarza, ze wzgórza rozciąga się wspaniały widok. Linia horyzontu oddala się od nas na 20 kilometrów. Przed nami Park Krajobrazowy Doliny Jezierzycy. A na zboczu cmentarnym kolejny, prowizoryczny krzyż, zbity z okrąglaków. Przepasany czerwonym suknem przypomina ten na Golgocie, po złożeniu Ciała Jezusa w grobie. Stajemy przed nim w zadumie, podobnie jak św. Piotr rozważając, ileż to razy my zaparliśmy się Jezusa.
Panie Tyś oddał za mnie życie, a ja się Ciebie wstydzę, ja się Ciebie zapieram. Daj mi siłę o Panie, daj mi moc, daj mi światło.

I jeszcze jeden krzyż. Zapada zmrok zapada noc Wielkiego Piątku. Twoje ciało złożone w grobie. A ja pod Twoim krzyżem klęczę i czynię to samo co inni obok mnie. Nikt mi w oczy nie patrzy. Tylko On. Przed nim mogę łzy ronić do woli. I tak jestem w o wiele lepszej sytuacji niż byli Apostołowie. Ja mam pewność, że ON ZMARTWYCHWSTAŁ, oni mimo, że słyszeli od NIEGO, że zmartwychwstanie trzeciego dnia, nie za bardzo w to wierzyli. Musieli GO dopiero zobaczyć Zmartwychwstałego, włożyć ręce w jego rany. I tak klęcząc, i tak modląc się, przybywało pod krzyżem coraz więcej zniczy. Gdy dzisiaj pisząc ten post, spojrzałem na godziny w jakich robiłem tego wieczora zdjęcia, stwierdziłem, że w swoim życiu nigdy tak długo nie klęczałem na modlitwie. Panie, daj mi siłę i moc bym mógł się tak żarliwie i tak długo modlić, jak tego wieczora. Gdy się podniosłem z klęczek, zaniosłem pod TWÓJ krzyż, tak jak inni, nasze małżeńskie, małe światełko.
Ten gest, miał w sobie zupełnie coś innego, niż składany przez lata ileś razy znicz pod Pomnikiem Bożego Miłosierdzia.

Każdy krzyż wskazuje nam drogę do nieba, drogę do świętości, a takie stwierdzenie nawet u uważających siebie za wierzących, budzi niekiedy postawę na NIE. Nie jest łatwo powiedzieć sobie CHCĘ BYĆ ŚWIĘTY. Takie stwierdzenie wymusza określone zachowanie. Po prostu pewne rzeczy nie przystają świętemu. Jemu nie wypada grzeszyć.

Jak nie chcesz powiedzieć sobie, że chcesz być świętym powiedz sobie CHCĘ BYĆ DOBRY. W dobrym oczywiście, a nie w złym. Spróbuj. To już łatwiej przejdzie Ci przez usta.
Czas wracać. Spójrz na te bezkresne pola obsiane zbożem. Każdy z nas wracający do domu jest jak to ziarno wrzucone w glebę. Jaki plon przyniesie zobaczymy w przyszłorocznych żniwach.
A to wyjazdy w pozostałych dwóch kierunkach. Pod jedną z tablic stanęliśmy by zrobić ostatnie już zdjęcie z Wesela w Kanie.

To jeszcze nie koniec reportaży z Wesela w Kanie. Będą jeszcze następne odcinki

1 komentarz:

linum pisze...

To niesamowite Jerzy, byliśmy w tym samym czasie w tym samym miejscu, a jednak Ty zauważyłeś mnóstwo szczegółów, które mnie umknęły... Dobrze, że piszesz. Dziękuję.