niedziela, 18 lipca 2010

Wesele w Kanie cz.4 wyjazd z domu i powitanie

Wyjazd z Baranowa
Jak doszło do naszego wyjazdu na rekolekcje opisałem w poście: Wesele w Kanie - prolog: "albo ja, albo dzon".
Po cieńkim śniadaniu i wzięciu przynależnego przydziału tabletek, w Imię Boże, ruszamy w kierunku Wrocławia. Na holu mam przyczepę z dzwonem Pojednanie.

Pierwszy postój dwugodzinny robimy u mego kolegi z liceum i ze studiów w Lesznie. To okazja by sprawdzić jak sprawuje się przyczepa. To jej pierwszy, tak długi wyjazd poza Baranowo. Uspakajam się gdy stwierdzam, że łożyska kół nie grzeją się.

Gdy dotarliśmy na miejsce do Leszna od razu dzwon wzbudził zainteresowanie.

Po sutym śniadaniu, przy rozmowie na osobiste tematy, przyszedł czas, by się pożegnać z miłymi gospodarzami.

Małżonkowie Bożena i Jacek wyszli z domu by nas odprowadzić do samochodu.

Przy wyjeździe na jednym z ważniejszych skrzyżowań Leszna zrobiłem na czerwonym świetle powyższe dwa zdjęcia.

Na odcinku od Żmigrodu do Wołowa droga mimo, że z asfaltu była bardzo wyboista i kręta. To sprawiało, że dzwon, zabezpieczony by się nie kołysał, co rusz podzwaniał. Jego serce wahało się do takiej amplitudy, że dzwoniło na dziurach.
przyjechaliśmy do miejsca które zwą:

O tym informują te dwie tablice. Z tej wioski można wyjechać do Lubiąża i Wołowa, a raz na dobę nawet do Żmigrodu.

Wiatę przystankową zlokalizowano na skwerku o którym miejscowi mówią "rondo". Jadąc dalej za strzałką pod niewielką tablicą podjeżdżamy z dzwonem pod okazały budynek, który okazuje się Domem Dziecka. To nie tu.

Jedziemy za strzałkami . Asfaltowa droga skręca w lewo, a my parkujemy na zadrzewionym skwerze przy kapliczce.
Państwo na Wesele przyjechali?
Tak, mamy zaproszenie.
Czekaliśmy na Państwa przyjazd. Tą drogą w stronę kościoła prosimy.
Ale my nie jesteśmy sami.
A co, z dziećmi?
Nie, my z dzwonem na przyczepce.
To prosimy wjechać do środka, tam wskażą miejsce, gdzie należy zaparkować.
Bardzo dziękujemy.
To dialog, jaki miał miejsce, przed wjazdem. Słysząc takie słowa nie pozostało nic innego, jak wjechać nieco pod górę w kierunku zabudowań. Z lewej mijamy zamknięty kościół z czerwonej cegły.

Z prawej łopoczące na wietrze trzy białe banery: "Centrum Spotkań i Dialogu Misjonarze Klaretyni" i strona www.

Otwarta na oścież brama zachęca do wjazdu na teren obiektu. U wejścia wita nas posąg . To założyciel zgromadzenia Misjonarzy Synów Niepokalanego Serca Maryi święty Antoni Maria Klaret

Wjeżdżamy z dzwonem na rozległy dziedziniec, a tu witają nas nasi opiekunowie: Ks Wojciech i Ula. Tak jakby właśnie na nas czekali. Widzimy się pierwszy raz w życiu, a rozmowa toczy się jak byśmy się znali od lat. Dzwon zostawcie w cieniu pod budynkiem, a samochód zaparkujcie na parkingu. Ależ my mamy bagaże. To proszę wyładujcie je. Nim zaparkowałem samochód bagaże nasze ktoś uczynny przeniósł pod drugi bardziej okazały budynek.

To nie ten z Chrystusem nad wejściem, pod którym robimy sobie zdjęcie. ON witający nas na wstępie, będzie nam towarzyszył przez całe Wesele.

Podchodzimy pod okazały budynek w cieniu którego rozstawiono stoły. To punkt rejestracji.
Przedstawiamy się. Dostajemy identyfikatory, śpiewnik, szkic obiektu, nr pokoju i informację, że kolację będziemy jedli na II zmianę.

Ks. Wojciech delikatnie pilotuje nas, gdy załatwiamy formalności. Inne nieznane nam osoby pomagają nam wnieś bagaże do pokoju. Ewa idzie tylko z torebką, a ja z reklamówką.

Z grubsza się rozpakowujemy i ciekawi wychodzimy na zewnątrz budynku. Do kolacji mamy jeszcze trzy godziny. Na półpiętrach dużych rozmiarów plakaty. Znana nam treść. I te ręce. Rozdzielone ręce małżonków. Dlaczego nie związane kapłańską stułą, jak na dzwonie?

Na dole niewielki sklepik prowadzony przez: Fundację Centrum Spotkań i Dialogu Misjonarzy Klaretynów. Wychodzimy przed budynek. Ewę zaciekawił maluch raczkujący po podwórzu. Co rusz to rejestrują się nowe rodziny. Ot jak choćby ta mama czwórki dzieci, która okazuje się Beatą, a ten maluch to być może jej synek.

Z boku przy stole trzy dziewczyny, częstują nas wodą (jest upał). Z przyjemnością pijemy po szklaneczce nie chcąc nadużywać gościnności. Wszyscy pytają z troską, jak nam minęła podróż? Czy nie czujemy się zmęczeni? Nic nachalności, zero ciekawości i maksimum nie udawanej troskliwości. Mamy razem bawić się na Weselu w Kanie. A skoro tak, to weselny, biesiadny nastrój udziela się i nam.

Ewa mimo, że ja prowadziłem całą drogę, a może dla tego, czuje się zmęczona. Wracamy do pokoju z zamiarem zdrzemnięcia się do kolacji.

Otwieramy jak szeroko okno balkonowe i wychodzimy na zewnątrz.

Niesamowita cisza mimo, że to godziny popołudniowe. Uroku dodaje widok z balkonu z lewej na figurę Matki Boskiej, a w prawo na ciąg balkonów ozdobionych czerwonymi pelargoniami.

Pozwól mi jeszcze kilka słów przeczytać i zaraz się położę. Gdy się po 2 godzinach obudziłem Ewa jeszcze spała. Wstaliśmy i poszliśmy oboje na kolację. Posiłki na stołówce opiszę w przyszłości w oddzielnym poście.

Po kolacji zebraliśmy się wszyscy na sali. Ula z gitarą uczyła nas śpiewu .
A do nas należało się krótko przedstawić.

Na sali oprócz prowadzących był ON. Stał spokojnie z lewej strony przysłuchując się temu co mówimy i co o NIM śpiewamy. By nie było bałaganu głos zabieraliśmy nie wg. alfabetu, ale wg nr. buta męskiego współmałżonka.

O sobie mówił zarówno mąż jak i żona

Spotkanie zakończyło się śpiewem i modlitwą późnym wieczorem.

Brak komentarzy: