poniedziałek, 26 lipca 2010

o Dziadkach

26 lipiec imieniny obchodzą Joachim i Anna. To dziadkowie Pana Jezusa. Ten dzień winien być poświęcony dziadkom, pomyślałem jako dziadek. A więc mimo poniedziałku w kalendarzu mamy święto. A dzień zaczął się przed świtem, gdy jeszcze było ciemno. Pierwsze co zrobiłem, to napisałem w brudnopisie życzenia dla Ani. I całe szczęście, że w brudnopisie. Gdy były gotowe obudziła się Ewa. Proszę ją by sprawdziła com naskrobał. Nic nie widzę. Przynoszę okulary, bo kto to widział babcię bez okularów. I słyszę: "Co ty za bzdury piszesz od 26 maja (dnia Matki) do dzisiaj 26 lipca nie minęły trzy miesiące, tak jak od 26 lipca do 26 maja nie minie 9 miesięcy". Chwytam się za palce i liczę. Rzeczywiście, piątka na świadectwie z matematyki, a na starość do dziesięciu zliczyć nie potrafię. Cała misternie ułożona laurka legła w gruzach. Ja się pod takimi głupotami nie podpiszę, słyszę głos Ewy. Wspólnie ułożyliśmy życzenia i po ich zatwierdzeniu poszliśmy jeszcze raz do łóżka.

Rano jedziemy na rehabilitację ręki. Opisałem ją szczegółowo w poście "Pielgrzymka" z 22.07.10
Z centrum rehabilitacji po rozmowie z obsługą wyjeżdżamy z przeświadczeniem, że trzeba nogi poddać rehabilitacji. Tak nie może być, by wejście z jezdni na chodnik, przy wysokim krawężniku, stanowiło barierę nie do pokonania. Jedziemy wobec tego do kolejnego centrum, ale onkologii . Ale nam się porobiło: same centra, a gdzie te obrzeża? Te przygody godne opisania umieszczę w oddzielnym następnym poście: "Peruka" z 27.07.10.

Nie kupiwszy peruki jedziemy nad jezioro do posiadłości synowej i syna. Na wizus to nic nadzwyczajnego, stary spichlerz nadający się do rozbiórki. Póki co pełni funkcję domku letniskowego. Przebywają w nim przez lato wnuki z rodzicami, którzy stąd dojeżdżają do pracy.

Gdy dzieciarnia się znudzi zabawą na dworze, pada lub niemiłosiernie smaży słońce, do dyspozycji ma wewnątrz budynku "piłkarzyków". Na mecz przychodzi też znajoma dzieciarnia.

Mnie zaciekawiła zabawa z łukiem. Odezwały się moje atawistyczne ciągoty do polowań. Oczywiście wyżyć się mogłem strzelając z łuku. Huku, huku Jurek strzela z łuku. W rozegranych zawodach uplasowałem się w ścisłej czołówce Eks-equo pierwsze miejsce z synem. 34 punkty na 50 możliwych i wszystkie 10 strzał w tarczy, to podobno doskonały wynik. Wnuki strzelające na co dzień, zostały z tyłu. Te dwa zdjęcia kazałem sobie zrobić po odpaleniu 20 strzał. Niestety jedna strzała,którą trzymam w ręku poszybowała poza tarczę.


Ale już na boisku trójka najmłodszych ograła 7:5 syna i mnie, z którym byłem w jednej drużynie. Jakby ktoś nie mógł mnie rozpoznać na boisku to ja, to jedyna blada twarz uganiająca się za piłką.






A to już następne moje wcielenie. Najpierw syn ubrał mnie w taki oto kombinezon z pianki. Bym się nie utopił, założył mi kapok, w którym wyglądałem jak kosmonauta. Jeszcze tylko gumowe buty i mogę wchodzić do wody.


Pierwszy raz w życiu mam stanąć na dece. Tato, to zupełnie tak samo jakbyś jechał na jednej narcie mając drugą w powietrzu. Dobrze, ale ja tak jeżdżę tuż przed upadkiem, zwykle mam dwie narty na śniegu. No to taki snowbord tyle, że deska jest szersza i łatwiej się na niej utrzymać. Gadaj sobie, a mnie w wodzie pot zalewa. Na to syn. To tylko woda, bo to jest kombinezon pół mokry i woda ta się ogrzeje do temperatury ciała i będzie chronić przed szokiem termicznym. Młody myślę sobie, wdrapując się na chybocącą się na wodzie deskę, na wszystko znajdzie uzasadnienie. Ja ją przytrzymam, by się tacie nie kołysała.

Zanim się wyprostowałem, to już fiknąłem kozła i na powrót znalazłem się w wodzie. Trudno po raz drugi dostaję instrukcję, jak się mam zachować na wodzie od Tego którego przed laty uczyłem pływać, a teraz mi się wymądrza jak stanąć na desce. A bo to ja nie stawałem w kajaku? jak trzeba to i na tym obłym podłożu stanę, tylko proszę mi wypuścić kil do wody.

Zostawił mnie samego. Podniosłem ostrożnie żagiel i popłynąłem na środek jeziora.
Syn wrócił po kajak i z kajaka mi dawał nauki, jak operować żaglem. Udało mi się przepłynąć prawie na drugi brzeg. Niezwyczajne ręce i nogi odmówiły w końcu posłuszeństwa. Kilka razy wpadłem do wody, Gdy przyszło wracać z wiatrem po dwóch próbach poddałem się. Syn kazał mi się położyć na brzuchu, na przodzie deski i chwycić się jego kajaka. I tak powoli zaholował mnie do przystani.

Dziękuję mu za sporą porcję adrenaliny. Za następnym razem powinno być lepiej. Całość zmagań obserwowała Ewa, robiąc powyższe zdjęcia.





Kawą na kamiennej ławeczce zakończył się nasz pobyt nad jeziorem u rodziny.

Gdy już mowa o odwiedzinach, to cofnę się do poprzedniej niedzieli 18 lipca, kiedy to byliśmy zaproszeni na obiad i kawę do przyjaciół, do Swarzędza. Mimo upału miło spędziliśmy popołudnie.




W powrotnej drodze odwiedziliśmy bratową i brata. Bratowa bardzo lubi kwiaty i upiększa nimi swój niewielkich rozmiarów ogródek.

Brak komentarzy: