niedziela, 11 października 2009

Wakacje 12/2009 - trzy krzyże

Noc miałem niespokojną. A to śniła mi się wczorajsza żaba, a to budziło mnie łubudu , łubudu dochodzące z nocnych klubów zlokalizowanych w pobliżu hotelu na Mazowieckiej. Tym czasem Ewa, tak wrażliwa na muzykę, śpi jak zabita. Po drodze na Mszę św. o 7:00 rano u Św. Krzyża opowiadam jej o przygodzie z żabą. Po mszy idziemy na plac obejrzeć za dnia Papieski Krzyż. Ewa jest ciekawa jak się będzie prezentował w stosunku do mojego, w którym ma swój skromny udział polegający na korygowaniu moich zamierzeń i przyzwoleniu na to, aby moje myśli krążyły wokół krzyża zamiast wokół Niej. Na plac Marszałka Piłsudskiego wchodzimy od strony Krakowskiego Przedmieścia. Krzyż, doskonale oświetlony promieniami wschodzącego nad zabudową Śródmieścia stolicy słońca, rozczarowuje nas całkowicie. Oglądany (patrz zdjęcie obok) spod pomnika Marszałka niczym się nie różni od zwykłego, przydrożnego krzyża. Nie ma w nim nic z ikony. Jego prostota jest nad wyraz, aż do bólu skromna. Nie nadaje się na okładki folderów, nie ma w sobie nic porywającego jak np. krzyż w San Giovanni Rotondo.
Ewa staje przed nim i przez chwilę się modli. Robię jej zdjęcie na tle grobu Nieznanego Żołnierza. Powtarzam za dnia zdjęcie płyty z napisem. Jest bardzo trudny do odczytania. W dziurze wokół pionowego ramienia widzę śmieci zdmuchnięte przez wiatr z placu. Na niedawno jeszcze czystych granitowych płytach nawierzchni placu, widoczne na zdjęciu, czarne plamy po rozlanym wosku ze zniczy. Rok temu obserwowaliśmy jak przez kilka godzin pracownicy służb komunalnych szorowali szczotkami i specjalnym płynem spieniającym się podobne plamy przy dotychczasowej płycie po przeciwległej stronie osi podłużnej placu. Nie na dużo zdała się wtedy praca kilku robotników. Tych wad pozbawiony byłby mój Świetlisty Krzyż. Szklana podstawa z biało czerwoną szachownicą z rękoma z krzyżami oraz podświetlanymi światłem wychodzącym z głębi ziemi napisami doskonale czytelnymi z odległości 20 - 30 m znacznie bardziej pasowałaby do tego placu.

















Zdegustowany tym co zobaczyłem za dnia, i ja klękam na chwilę przed krzyżem, odwracając się tyłem do historii. Gdy skończyłem, podchodzę do Grobu Nieznanego Żołnierza, by zrobić to zdjęcie. Trzeba nie lada wysiłku by z tej odległości z osi placu (a tu stają wycieczki) dojrzeć na tle zabudowy dawnego hotelu Bristol pionowe i poziome ramię krzyża.

Dopiero specjalne ustawienie się z boku Grobu na trawniku pokrywającym ruiny Pałacu Saskiego pozwala dostrzec niewielkich rozmiarów krzyż na tle pierzei wschodniej Placu Marszałka Piłsudskiego. Ten krzyż nie oddaje tego co się na tym placu wydarzyło przed 30 laty. Nie oddaje ducha jaki wtedy za sprawą Ducha Świętego ogarnął cały Polski Naród. On nie oddaje duchowości Jana Pawła II. On nie oddaje duchowości Polaków, nie oddaje ducha solidarności, ducha wolności. Nie nastraja nie prowokuje do modlitwy. Nie wraca do korzeni chrześcijaństwa na polskiej ziemi, nie jest krzyżem misyjnym. Zero misyjności, martwa natura zimnego granitu żłobionego precyzyjnie równo. Taki krzyż mógł stanąć przy każdej parafii, na dowolnych rozstajach dróg, na każdym cmentarzu w dowolnym miejscu kuli ziemskiej, ale nie na Placu Zwycięstwa. W nim nic nie ma z duchowości papieża Polaka. Każdy krzyż jest znakiem zwycięstwa i ten też, ale Polacy zasłużyli sobie, obalając komunizm na inny znak zwycięstwa. Na inną wizję swojej przyszłości Świetlistą wizję pojednania. Pojednania Wschodu z Zachodem, pojednania ludzi z sobą pojednania ludzi z Bogiem. Mój krzyż z Janem Pawłem II czynił zadość takiej wizji. Czytając moje słowa można mi zarzucić brak pokory. Nie zgadzam się z takim stanowiskiem. Mnie po prostu żal zmarnowanej kolejny raz danej Narodowi szansy. Rosjanie naszymi rękoma postawili nam w centrum stolicy pałac zwany dzisiaj Pałacem Kultury i Nauki, a kiedyś na Placu zwanym wtedy Saskim ustawili Cerkiew i 80 m wysokości dzwonnicę (najwyższy wtedy obiekt w Warszawie) a my, niby to wolny chrześcijański naród nie zamierzamy sakralizować tego miejsca. Wstd i hańba. To woła o pomstę do nieba. Czym my Polacy mamy się pochwalić w swojej stolicy światu? Niewielką ruiną pozostałą z Pałacu Saskiego i kilku tablicach Grobu Nieznanego Żołnierza? Gdzie nasza wizja przyszłości? Wokół czego mamy się zebrać w centrum stolicy? Czy budująca się świątynia Opatrzności Bożej może stać się takim miejscem? Po odebraniu pracy konkursowej pojechaliśmy tam oboje, by sobie odpowiedzieć na to pytanie.


Pałac Kultury i Nauki. Tu dzisiaj w ostatnim możliwym dniu, po roku od zakończenia konkursu na krzyż papieski odebrałem razem z Ewą swoją pracę konkursową.
Praca nad Papieskim Krzyżem Pojednań to były moje półroczne rekolekcje. Pasmo rzucanych mi pod nogi najprzeróżniejszych kłód i trudności obiektywnych. Nauczyły mnie jednego Jerzy rób maksymalnie to co tylko możesz zrobić, resztę zostaw Bogu. Każdy dzień zaczynaj z Bogiem i kończ z Bogiem. I wsłuchuj się w to, co Ci w modlitwie Duch św. podpowiada.
Na zdjęciu Ewa przy naszym samochodzie po załadowaniu do niego pracy konkursowej.
Z odwiedzin u kuzynki Aluni - pomagała nam przed rokiem zdać pracę konkursową, brak zdjęć. Alunia wróciła dzisiejszej nocy ze szpitala po zatruciu pokarmowym i mając temperaturę była w niedyspozycji.

A to pierwowzór krzyża na placu MarszałkaPiłsudskiego. Pokryta blachą nierdzewną konstrukcja stalowa wys 12 m pasuje jak ulał do betonowej bryły budującj się Świątyni Opatrzności Bożej.


















Podobnie ma się rzecz ze znacznie niższym drewnianym krzyżem stojącym przy baraku w którym obecnie odbywają się Msze św. miejscowej parafii. Pod krzyżem tym zorganizowano na kilku planszach wystawę, którą z uwagą obejrzeliśmy.










Ten krzyż oglądany z przyegłej ulicy wyraźnie góruje nad bryłą świątyni.

To Wandzia od od12 lat wdowa po Władku moim kuzynie. Wczoraj obchodziła swoje 90 te urodziny. Bardzo się ucieszyła z naszych odwiedzin.




Wzruszona do łez opowiadała nam swoją trudną historię życia, pokazując pamiątki rodzinne.




Bardzo ją podniósł na duchu widok Jana Pawła II, który w swoim obrazie pozował do zdjęć. Z uwagą i zainteresowaniem obejrzała moje plansze z wystawy ora całą pracę konkursową. Na rodzinnych wspominkach szybko upłynął nam czas. Ze łzami w oczach po dwóch godzinach żegnaliśmy się życząc sobie nawzajem zdrowia.

Kolejna wizyta u drugiego mego kuzyna Heńka i jego żony Marylki.

Przy kawie i rozmowie odnowiliśmy nasze rodzinne kontakty. I w ich domu przez jakiś czas "zamieszkał" Papież. Zbliżał się wieczór gdy wróciliśmy do hotelu.










Samochód zaparkowaliśmy na ul Dowcip, by wieczorem zliczyć sztukę "Perfekt Day". To był bardzo wyczerpujący dzień stwierdziła nad wyraz zmęczona Ewa.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wandzia od 12 lat wdowa po STEFANIE (nie po Władku) pozdrawiam Tomek