poniedziałek, 16 listopada 2009

imieniny babci Gertrudy

16 listopad 2009

To dzień imienin naszej mamy, babci i prababci Gertrudy. W tym roku zebraliśmy się na imieninowej kawie już w przeddzień w niedzielę 15-tego.
Jej patronka Gertruda Wielka mistyczka włoska z XIV wieku. szczególne znaczenie przypisywała świętom Bożego Narodzenia wskazującym na narodziny Syna Bożego w duszach ludzkich. Zachęcała do rzadkiej w tamtych latach praktyki przyjmowania Komunii św. Serce Jezusa obrazowało dla niej przede wszystkim miłosierdzie dla ludzi. Jej mistykę cechowała radość i optymizm, wynikający z przekonania, że ofiara Chrystusa wszystkiemu może nadać sens i wartość. Wywarła duży wpływ na pobożność średniowiecza i rozwój kultu Serca Jezusa w czasach nowożytnych. Patronka szpitali, Peru, Meksyku i Bogoty i kilku miast w Europie.
To tyle o patronce Babci, a teraz kilka słów o niej samej:



Ma 85 lat i leży obłożnie chora od ponad roku nie opuszczając łóżka. Co dwa dni dializowana zabierana przed południem karetką do szpitala i po południu zwracana domownikom. Ostatnio po którymś tam z rzędu wyjściu z dłuższego pobytu w szpitalu z pokaźnymi odleżynami dodatkowo pod opieką hospicjum. Główny ciężar opieki spoczywa na domownikach na Basi i Tomku którzy na co dzień obchodzą Babcię. Tegoroczne imieniny to dla rodziny okazja by zebrać się razem i przez jakiś czas porozmawiać o czymś innym niż choroba Babci.

To okazja by wspomnieniami wrócić do ubiegłorocznych imienin w trakcie których Babcia po przyjęciu Komunii św. powiedziała nam Taka jestem szczęśliwa, tak bym chciała teraz umrzeć. Nikt z nas nie sądził wtedy ani po późniejszym udarze i iluś tam pobytach w szpitalu, że Babcia tak długo będzie się cieszyć życiem.
To zdjęcia sprzed roku. Ewa jest świeżo co po operacji wznowy glejaka, siedzi z chustką na operowanej głowie. Poniżej ma wspólnych modlitwach w intencji solenizantki.









Tak sobie siedząc przy kawie rozmowa zeszła na udział dzwonu Pojednanie w 9 marszu dla życia, a potem w spotkaniu młodych Taize na terenie MTP, na pomyśle z puzzlami z Bożym Miłosierdziem by zakończyć się na dzwonnicy i krzyżu przy kościele w Baranowie.


A że była żywa świadczą nasze miny i gestykulacja którą sobie dyskutanci pomagali










A wszystko rozbiło się o krzyż. Musiało upłynąć pół godziny zanim rodzinie wyjaśniłem, że nie chodzi mi by przy naszym kościele stanął Świetlisty Krzyż Pojednań który brał udział w warszawskim konkursie na krzyż Papieski. Ten, którego model z Janem Pawłem II ze wzniesionymi rękoma stał przed rokiem na babcinym stole ma wysokość 15 metrów. To zdecydowanie za mało, jak na krzyż, który moim zdaniem winien stanąć w Baranowie. A do tego on jest w realizacji i nie wiadomo czym się ona skończy. Dzwon pojednanie który przed rokiem wisiał na orzechu ma już nie tylko dzwonnicę na kółkach ale dla tej dzwonnicy jest specjalistyczna przyczepa samochodowa. Postać Jana Pawła II w kuloodpornym szkle z biało czerwoną szachownicą jest w realizacji.










A odlewy 84 rąk z krzyżami skończyły się praktycznie na jednym odlewie (równo sprzed roku) babcinej ręki.

Mnie chodzi o krzyż znacznie wyższy 45 metrowy, podobny do masztu telefonii komórkowej, wystający zdecydowanie ponad zabudowę osiedla i w związku z tym widoczny z bardzo daleka, z terenu całego Baranowa i nie tylko. Jego góra (i tylko góra max. 15 m od góry ) miałaby być oświetlona w nocy białymi ledami tak by tworzyły wyraźny (o miłych dla oka proporcjach) znak krzyża na niebie. Na końcach białych ramion przewiduję czerwone światła przeszkodowe, a w miejscu skrzyżowania ramion czerwony spinający je krąg symbolizujący koronę cierniową. Pozostała dolna część krzyża gdzieś około 30 m nie byłaby w nocy oświetlana. Byłaby to stalowa konstrukcja zakotwiona bądź bezpośrednio w bloku fundamentowym, bądź w konstrukcji podobnej do aktualnie projektowanej dla parafialnej dzwonnicy. Gdzieś na poziomie 15-20 m ponad terenem, a może nieco niżej (to sprawa konstruktora i kosztów) w konstrukcji stalowej krzyża byłoby miejsce na dzwony. Dyskusja kończy się jedną konkluzją skierowaną pod moim adresem. Wszystko pięknie i ładnie, ale bez pozytywnej opinii ks. Proboszcza nie ma co marzyć o takim rozwiązaniu. Zgoda, ale ja bez marzeń żyć nie mogę.


Zmęczyliśmy nieco Babcię tymi rozmowami. Kaflowy piec i gorąca atmosfera dyskusji
spowodowała, że Babcia poprosiła o uchylenie drzwi. Należało się ruszyć z miejsc. Stanęliśmy wobec tego wokół łóżka Babci do być może ostatniego z nią wspólnego zdjęcia.

Nadszedł czas pożegnań. Jako pierwsza pożegnała się z chorą, siostra Marietta, jej najbliższa kuzynka. Co sobie szeptały niech pozostanie bez śladu.
Pocałowałem Babcię w jej spracowaną siną kościstą rękę, mam ją odlaną w gipsie i nie miałem siły nic powiedzieć. Oboje uśmiechaliśmy się do siebie rozumiejąc się bez słów. Za każdym razem gdy od roku się żegnamy, żegnamy się tak, jak byśmy się żegnali po raz ostatni.



















I w tym czasie zadzwonił telefon. Podano Babci słuchawkę. Próbowałem nagrać filmik z tej rozmowy. Babcia zdawała Piotrowi ponad dziesięciominutową relację z tego co u niej słychać. Zakończyła jak zwykle, tak jak żegna się od lat z nami wszystkimi: Z Panem Bogiem. Nie sposób jej inaczej odpowiedzieć jak tylko; Niech Babcia zostanie z Bogiem.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

A właśnie dzisiaj,nie wiem ,tzn.teraz już wiem,dlaczego myślałam o Pani Gertrudzie.Proszę ją pozdrowić