sobota, 2 stycznia 2010

Taize - Pojednanie i Marina z Białorusi

Środa, 30 grudzień, godz. 14:30 wejście boczne od strony dworca zachodniego na teren MTP.

Tłumy młodych walą w obie strony. Jedni walą na miasto inni, tak jak ja na tereny targowe.

W broszurce zatytułowanej: "Pielgrzymka zaufania przez ziemię w Poznaniu" na godzinę 15:00 zaplanowano do wyboru uczestnikom Europejskiego Spotkania Młodych 19 propozycji spotkań. Wszystkie dostępne językowo dla Polaków. Co wybrać? Zastanawiam się patrząc na trzy plakaty przywieszone do okien pawilonu 8A . Salę nr 3, jedynkę, a może piątkę.










Wybieram tę ostatnią. Dlaczego? Bo to jedyna pozycja, w tych 19 propozycjach, w której mowa jest o pojednaniu, a to jak wiecie mój konik.



Spoglądam na świetlny zegar nad piętnastką - jest 14:45


Wmieszany w tłum młodych ludzi wchodzę na piętro. Przed trójką aż gęsto. Temat chwytliwy- informatyka. Wahałem się przez chwilę czy nie załapać się na niego.
Wchodzę do sali 5. Z tyłu jest jeszcze stosunkowo luźno. Dało by się jeszcze wcisnąć setkę ludzi.
Wszyscy siedzą w kucki na podłodze. Mam ze sobą składane krzesełeczko, ale nie mogę go ustawić komuś przed kluką (to tak po poznańsku) myślę sobie. Szukam miejsca pod ścianą lub pod filarem. Jak spotkanie będzie trwało dłużej niż pół godziny, a może, bo następna w programie jest kolacja o 17:30, to nie wytrzymam na krzyże - myślę sobie. Przechodząc wolno wypatruję gdzie by tu się wcisnąć?
Siostro, czy nie miała by siostra nic przeciwko temu gdybym usiadł przy siostrze.
Proszę bardzo mówi i nieco przesuwa się robiąc mi trochę więcej miejsca. Siadam ramię w ramię obok brązowego habitu. Mam ją z prawej strony.

Z lewej siedzi młoda dziewczyna pewno studentka. Ma rozłożone jakieś papiery. Spoglądam przez ramię. Znajome mi linie. To ćwiczenia z geometrii wykreślnej. Zawzięcie rozwiązuje jedno zadanie po drugim. (słuchając wykładu o pojednaniu rozwiązała jeszcze zadanie ze statyki - rama w kształcie litery "Z" z jednej strony zakotwiona, z drugiej swobodna, obciążona w części środkowej momentem, a na półkach siłami skupionymi. Oba te przedmioty bardzo lubiłem na studiach, zdając z nich egzaminy na bardzo dobry. Ale dzisiaj po czterdziestu pięciu latach mogłem jej tylko powiedzieć, że kiedyś rozwiązałbym je bez trudu. Najlepszą pomocą dla niej, było jej nie przeszkadzać podziwiając jej podzielną uwagę.

W międzyczasie pojawił się chłopak częstujący plackiem. Spytałem go grzecznie czy mogę mu zrobić zdjęcie do bloga. Zgodził się tylko na rękę z plackiem. Ale przecież nie o jego twarz chodziło. Robiąc dobrze chciał pozostać anonimowy. Takie anonimowe dobro ma swoje kolosalne znaczenie , nawet jak się wstydzimy je pokazać.
Pozostało mi zwrócić się do brązowego habitu. Przedstawiła się: siostra Maria, franciszkanka służebnica Krzyża. Urodziłam się w Tarnopolskim na Zachodniej Ukrainie jestem Ukrainką. Skąd u siostry taka dobra znajomość polskiego. Studiowałam w Polsce w Laskach pod Warszawą. Znam Laski, byłem tam, w zakładzie dla ociemniałych na rekolekcjach za studenckich czasów, z ojcem Tomaszem Pawłowskim dominikaninem, wspominam głośno stare dzieje sprzed 45 laty. Z lewej geometria wykreślna i statyka, a z prawej Laski - wszystko z tego samego 1965 roku, co za zbieg okoliczności myślę sobie.

Teraz już czwarty rok pracuję z niewidomymi w Charkowie kontynuuje siostra służebniczka Krzyża.
Opowiem wobec tego siostrze o moim świetlistym krzyżu pojednań. Wyjmuję z kieszeni zdjęcie modelu mojego krzyża ustawionego na balaskach przed ołtarzem Ojczyzny w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie i mówię jej o "lesie" ludzkich rąk trzymających krzyże, nad którymi unosi się uduchowiona (bez ciała, ale tylko z twarzą) postać Jana Pawła II unoszącego w górę biało czerwony krzyż. Gdy zacząłem mówić o sercu krzyża, czyli o dzwonie Pojednanie rozpoczęła się konferencja.
Siostra mnie przeprosiła i po chwili usłyszałem jej szept jak tłumaczy z polskiego, a może i z angielskiego na ukraiński siedzącej obok dziewczynie.

Zrobiłem kilka zdjęć sali i z uwagą słuchałem co na temat pojednania ma do powiedzenia Ludwig z Niemiec, Polak brat Marek i czarnoskóry Kenijczyk.
Ponieważ nie wszyscy z Was byli na tym spotkaniu postaram się pokrótce przybliżyć problematykę. Pierwsi dwaj mówili o pojednaniu polsko - niemieckim, Kenijczyk o pojednaniu międzyplemiennym. W obu przypadkach przytoczono fakty. Europejczycy mówili o przyjaźni jaka się między nimi po latach zawiązała , a Kenijczyk skupił się na trudnościach, na jakie natrafia pojednanie w skłóconych, walczących ze sobą od lat plemionach.

Mnie osobiście brakowało odniesienia do jednostki. Do pojednania siebie samego z samym sobą, do pojednania się z najbliższymi i wyrosłego na tej bazie kolejnego pojednania się z Bogiem.

Ludwig stwierdził, że proces pojednania blokowany jest przez obojętność i wygodę. Olewam wszystko, bo tak mi wygodnie. Nie jest łatwo porzucić swoje stereotypy. Ludwig podkreślił, że w młodym pokoleniu nie potrzeba pojednania, takiego jakie potrzebne było tym, którzy na własnej skórze odczuli ciężar wojny. Zauważył, że u obecnych Niemców występuje deficyt spostrzegania się. Niemcy nie traktują Polaków jako równoprawnych partnerów. Współpracy między narodami nie da się zaprogramować zapominając o historii. We wzajemnych kontaktach trzeba wiedzieć co drudzy mają w pamięci zakończył Ludwig.

Brat Marek podkreślił, że naszym zadaniem jest pamiętać. Inni mogą się odciążyć. My musimy się podzielić ciężarem historii. Granica z Niemcami była blisko, ale jak trudno było ją przekroczyć? Nie chodziło mu o fizyczną granicę pokoju na Odrze i Nysie Łużyckiej, tak ją wtedy propaganda komunistyczna nazywała. Spotkanie Polaka z Niemcem nie było łatwe w okresie gdy biskupi polscy wystosowali do biskupów niemieckich list o pojednaniu. Tylko wściekła i zajadła krytyka tego listu przez władze komunistyczne sprawiła, że polskie społeczeństwo katolickie utwierdziło się w przekonaniu, że skoro komuniści walczący z kościołem, tak zajadle walczą z pojednaniem, to pojednanie musi być rzeczą dobrą, rzeczą świętą, bo oni szargali wszystkie świętości. Po kilku zdaniach poświęconych osobistym kontaktom z Ludwigiem wystąpienie zakończył apelem - radą. Nie żałujcie pieniędzy by się spotkać. Zbierajcie je na przyjaźń, na pojednanie, tak jak myśmy to czynili.

W krótkiej przerwie zadałem siostrze Marii pytanie: czy mogę jej twarz umieścić na swoim blogu. Zgodziła się bez żadnego oporu.

U nas zakazane prawem państwowym było żenienie się z kobietą z innego plemienia. Chodziło o to, by w następnych pokoleniach plemię nie zatracało własnej twarzy. Państwowe prawo zmuszające do zachowania wizerunku plemienia. Podobnie było w firmach. Szef, właściciel przyjmował do pracy tylko członków własnego plemienia. A firmy, wiadomo, tylko współpracowały z firmami które prowadzili szefowie tego samego plemienia. To wszystko odbywało się na jednym terytorium. To była jedna wielka mafia. Dla nas kultura zachodnia, europejska to coś wyjątkowego. By przełamać uprzedzenia plemienne arcybiskup organizował spotkania poszczególnych grup plemiennych po to, by się nawzajem poznali. Czy zwykli ludzie coś robili by przełamać bariery? Pamiętam, ciągnął swoje wystąpienie Kenijczyk, jak katecheta, pan Gabriel powiedział w kościele: Jeżeli ktoś narodził się w jednym plemieniu, a wychowała go rodzina z drugiego plemienia to skąd on pochodzi? Gdy odpowiedziałem sobie na to pytanie, to dało się siąść w jednej ławce w kościele. Podobnie jest na linii Europa - Afryka. Póki nie uświadomimy sobie od kogo pochodzimy, kto jest naszym Stwórcą, nie siądziemy do rozmów w jednej ławce. Zawsze będziemy siadali naprzeciwko siebie.
Słysząc te słowa pomyślałem sobie: Już czarnoskóry prezydent rządzi Stanami Zjednoczonymi, kościołem rządzi Niemiec i pokochali go Polacy. Ja szczególnie - za jego słowa o Bożym Miłosierdziu wpisane do dziennika budowy pomnika. Jeszcze tylko potrzeba czarnoskórego papieża, by biali chrześcijanie skupili się w jedności pod jego skrzydłami i możesz przyjść w chwale Panie i ukazać swoje sprawiedliwe oblicze całemu światu. Tę przepowiednię przekazali mi rodzice - niczego nie wymyśliłem.
Poproszono w dwóch językach o pytania z sali.
Postaram się podać najistotniejsze myśli które sobie wynotowałem siedząc pod ścianą i słuchając w wielkiej ciszy tego co inni mówili:
Pojednanie to zdarzenie między konkretnymi ludźmi, a także między człowiekiem a Bogiem. Służy uzdrowieniu zniszczonych relacji. Ostrożny byłbym mówiąc o pojednaniu między narodami. (głos z sali).
Pojednanie to spojrzenie z dobrocią i zainteresowaniem na drugiego człowieka. Jak pogłębić to pojednanie, które udało się osiągnąć, żeby nie poszło na marne. Ryzyko jest realne, że stracimy to co wypracowaliśmy (br. Marek odnośnie pojednania polsko- niemieckiego).

Kończy się spotkanie. Ścierpnięci wstają z kucek. Wśród nich jest i Mirek mieszkający od wczoraj z ojcem Robertem w naszym domu. Nie pytając go o zgodę trzaskam mu dwa zbliżenia. Domownik - nie będę się wygłupiał.
W czasie spotkania siedział pod prawą ścianą na środku i zauważył błysk mojej lampy gdy robiłem przed godziną zdjęcie ogólne sali. Teraz przyszedł w mój rejon, podstawiając się delikatnie pod aparat. Zamieniamy się tylko uśmiechem - oboje wiemy o co chodzi.

Zwracam się do siostry Marii mówię krótko o blogu, o tym co piszę i daję jej zdjęcie krzyża z adresem na ten blog. W tym momencie siostra odwraca się w prawo i zwraca się po ukraińsku do siedzącej obok niej dziewczyny tłumacząc moje słowa.
Zobaczyłem Pana w jej obliczu. Nie pytając chwytam za aparat i robię im obu zdjęcie.

To było pierwsze w moim życiu zdjęcie za które zapłaciłem. I to zdjęcie, którego nigdy za życia nie obejrzy zainteresowana. Dałem jej wszystko co miałem, a było tego sporo. Wyjeżdżając z domu, coś mnie zawróciło. Z nieoddanych do banku pieniędzy wziąłem garść, nie przeliczając ich. Jadąc samochodem sam się sobie dziwiłem, po co zabrałem tyle pieniędzy, jadąc w miejsce gdzie wszystko jest darmowe. Teraz wiem. Poczułem radość z dania wszystkiego.

Jakże drogi dla mnie jest anonimowy, który pisuje w komentarzach w poście życzenia z grudnia ubiegłego roku. I jemu gotów jestem dać za jego wizerunek wszystko co mam, tak jak ewangeliczny ojciec synowi marnotrawnemu. Ale On nie chce pieniędzy. On chce wymusić na mnie zmianę mojej postawy. On chce mojej świętości. Nie po linii Dz. U. nie po linii prawa Unii Europejskiej, ale po linii serca. I za to mu przy okaji pisania tego postu serdecznie dziękuję. Wydobyć dobro z drugiego człowieka. Co za wielka sprawa. Serdeczne dzięki ANONIMOWY. I tak jak się określiłeś, tak pozostań już do końca anonimowy. Wielkie i święte sprawy nie mogą być do końca odkryte. Te odkryje nam Pan gdy zmartwychwstaniemy.

Ps . Ciekawe czy na Ukrainie płaci się podatek od otrzymanych darowizn, a jeśli tak to od jakiej kwoty. Jak siostro Mario z Charkowa wspomóc dzieło domu dla niewidomych, które siostra prowadzi. Proszę podać nr konta. W Polsce takie wpłaty w całości zmniejszają podstawę opodatkowania u darczyńców, a u obdarowanych jeśli nie jest to osoba fizyczna, a organizacja pożytku publicznego, lub organizacja kościelna nie rodzą obowiązku zapłaty podatku od darowizn.

Żegnając się siostra Maria obiecuje z podopieczną Mariną modlitwę za Irenę-Ewę.
Pełen wrażeń wychodzę ochłonąć na korytarz.

Wzdłuż ścian siedzą młodzi ludzie. Podchodzę do samotnie siedzącej i pytam czy mogę jej zrobić zdjęcie do blogu? Pyta a dla czego? Bo siostra mi coś przypomina. A co, pyta zaciekawiona. Mnie samego odpowiadam i mówię jej jak w 1966 roku będąc po drugim roku studiów byłem w Żaganiu na miesięcznym obozie wojskowym i w identyczny sposób jak ona siadałem na kamiennej posadzce w czasie przerw w korytarzu koszarowca. Nie dosyć, że można było wejść na salę i położyć się na swoim lóżku, ale nawet siąść na taborecie na którym na noc składalićmuy w kostkę mundur. Smieje się i pozwala się sfotografować.
Widząc ją samą pytam czy nie czuje się samotna?
Nie jestem szczęśliwa i tylko szalenie zmęczona. Pozostawiam jej mój adres na bloga i podchodzę do trzech elżbietanek. Przdstawiają się że są z Katowic i ze Szcyrku daję adres na bloga uzuskuję pozwolenie na umieszczenie ich zdjęcia właśnie tutaj.

Czas opuścić budynek. Przeszklona klatka schodowa prowadzi na parter. Wizerunek osób rozmazany. To nie to, co mój Jan Paweł II w kuloodpornej szybie. Nie ja go malowałem, ale dostałem od autora zgodę na jego rozpowszechnianie dywaguję schodząc po schodach.

Jest 17:30 wychodzę przez wyjście główne na Most Dworcowy. Pilgrzymi z Taize udają się na kolację do hali nr 7A. Obserwuję odjeżdżające tramwaje, wszystkie wypełnione do końca.
Robię zdjęcie wejścia z ogromnym bilbordem zapraszającym na tereny targowe.

Czas wracać do domu i przekazać wrażenia Ewie. Siedzi taka sama i czyta pewno książkę o ks. Goldmanie franciszkaniniez SS, który nie mając skonczonych studiów został za zgodą Ojca św. księdzem katolickim.

Po drodze do samochodu wyprzedzam cztery siosty idące pod parasolkami. Gdy się z nimi zrównuję pytam czy mogę im zrobić zdjęcie do bloga. Pytają dlaczego. Mówię, że pięknie wyglądają w tych czarnych habitach na które spadają białe płatki śniegu, jak te różyczki u św. Tereski. Chwilę się wahają, ale widać kobiety lubią jak im się mówi komplementy. Nie słysząc sprzeciwu idę do przodu. Gdy się odwróciłem stały pozując mi do zdjęcia. Uznałem to za zgodę i nacisnąłem przycisk.

Świetlny zegar na dachu hali nr 15 wskazywał minus 4 stopnie a mi było gorąco z wrażeń jakie dane mi było przeżyć dzisiejszego dnia.
Panie dzięki Ci żeś mi tak bogato objawił swoje oblicze w drugim człowieku. Uwielbiam Ciebie słowami kanonu 4. Alleluja! Chwała Tobie Boże i kanonu 7 Wysławiajcie Pana O. Śpiewaj Panu cała ziemio alleluja, alleluja, alleluja.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Nie byłam w Poznaniu w czasie Taize, ale dzięki Pana szczegółowej i bardzo głębokiej relacji, mogłam choć trochę poczuć klimat tego niezwykłego spotkania:)Bardzo dziękuję!