Jak wiecie, mam kłopoty z nogami. Poobijane smaruję dwa razy dziennie maścią. Powoli dochodzą do jako takiego stanu. To znaczy pozwalają się dotknąć. W poście z 22 grudnia zatytułowanym: " Mam glejaka cz.13 - kapelusik przedstawiłam pierwszą i drugą serię ćwiczeń. Dzisiaj kolejne ćwiczenia. Wszystkie one mają na celu utrzymanie sprawności w chodzeniu. Mam zachwiania równowagi, czym się denerwuję. A jak się denerwuję tracę pewność w chodzeniu bojąc się, że się boleśnie przewrócę. Codziennie staram się wyjść z Jurkiem na spacer, choćby na 15 minut. Gdy mam więcej sił, spacer przeciąga się nawet do godziny. Jest zima, pełno śniegu, miejscami ślisko. A Jurek cytując mi rehabilitanta prowadza mnie po nie zawsze czarnych chodnikach czy jezdniach.
Boję się śliskich powierzchni, a oni obaj mówią, że mam sobie nie odpuszczać gdy mnie asekurują.
Dzisiejsza wizyta u rehabilitanta rozpoczęła się od masażu mięśni głowy. Z początku bardzo bolesny ból pod wpływem dotyku pana Sławomira w miarę ucisku, a potem delikatnego masażu stopniowo ustąpił. Ten masaż trwał około 15 minut i miał za zadanie odblokowanie zachwianego zmysłu równowagi.
Rozprężona przystąpiłam do ćwiczeń pod kierunkiem pana Sławomira. Moim zadaniem było stanąć lewą nogą na środku kapelusika, a prawą oderwać choć na moment od podłoża. By to uczynić samodzielnie nie było mowy. Delikatna pomoc okazała się niezbędna.
Z czasem zamiast rąk pana Sławka musiały mi wystarczyć dwa oparcia krzeseł. Po kilkunastu próbach okazało się, że potrafię przez moment utrzymać się na jednej nodze.
To samo ćwiczenie musiałam powtórzyć na drugiej- prawej nodze. Ćwiczenie miało się zakończyć kręceniem wolną nogą ósemek w powietrzu. Dostałam je jako zadanie domowe.
Gdy nadarzyła się okazja poprosiłam wnuki by spróbowali stanąć na hybotku bez podparcia. Każde z wnucząt doskonale sobie poradziło z tym zadaniem. Taka sprawność nie uchroniła najstarszego Witka by, z zimowego wyjazdu na narty, wrócić w gipsie ze złamanym obojczykiem. Przewrócił się nie na nartach, ale na drodze.
Gdy skończyliśmy ćwiczenia z kapelusikiem pan Sławomir zaproponował mi "wzięcie się za bary". W tym ćwiczeniu chodziło o to, że ja miałam się utrzymać za wszelką cenę na nogach gdy on starał się mnie przewrócić popychając mnie raz do przodu, raz do tyłu, to znów w jeden lub drugi bok.
Ruchy pana Sławomira trudne były do przewidzenia i wymagały ode mnie szybkiej reakcji. Pod koniec nabrałam wprawy. Przygięłam się w kolanach jak na nartach i szeroko rozstawiałam nogi, starając się by w każdej chwili choć jedna obciążona ciężarem ciała noga dotykała mocno podłoża.
Nie ukrywam, że to ćwiczenie bardzo mnie wymęczyło fizycznie. Dla odprężenia pan Sławomir zaproponował kręcenie ósemek już nie na hybotku, ale stojąc na sztywnym podłożu. Nie mogłam się powstrzymać by nie patrzeć na nogę którą kręciłam w powietrzu ósemkę . To był błąd. Przy tym ćwiczeniu, podobnie jak przy marszu na spacerze mam patrzeć nie pod nogi ale maksymalnie daleko w przód.
Gdy tak oceniając drogę dostrzegę przeszkodę, dopiero na niej skupiać mam wzrok by ją ominąć, pokonać . Po czasie okazało się, że wystarczył mi delikatnie podany jeden palec pana Sławka i mogłam, spoglądając w dal, kręcić ósemki.
Umęczona, ale radosna wróciłam z Jurkiem do domu. Czy będę wytrwała i będę ćwiczyć jak mi przykazał pan Sławomir?
Zobaczymy.
Boję się śliskich powierzchni, a oni obaj mówią, że mam sobie nie odpuszczać gdy mnie asekurują.
Dzisiejsza wizyta u rehabilitanta rozpoczęła się od masażu mięśni głowy. Z początku bardzo bolesny ból pod wpływem dotyku pana Sławomira w miarę ucisku, a potem delikatnego masażu stopniowo ustąpił. Ten masaż trwał około 15 minut i miał za zadanie odblokowanie zachwianego zmysłu równowagi.
Rozprężona przystąpiłam do ćwiczeń pod kierunkiem pana Sławomira. Moim zadaniem było stanąć lewą nogą na środku kapelusika, a prawą oderwać choć na moment od podłoża. By to uczynić samodzielnie nie było mowy. Delikatna pomoc okazała się niezbędna.
Z czasem zamiast rąk pana Sławka musiały mi wystarczyć dwa oparcia krzeseł. Po kilkunastu próbach okazało się, że potrafię przez moment utrzymać się na jednej nodze.
To samo ćwiczenie musiałam powtórzyć na drugiej- prawej nodze. Ćwiczenie miało się zakończyć kręceniem wolną nogą ósemek w powietrzu. Dostałam je jako zadanie domowe.
Gdy nadarzyła się okazja poprosiłam wnuki by spróbowali stanąć na hybotku bez podparcia. Każde z wnucząt doskonale sobie poradziło z tym zadaniem. Taka sprawność nie uchroniła najstarszego Witka by, z zimowego wyjazdu na narty, wrócić w gipsie ze złamanym obojczykiem. Przewrócił się nie na nartach, ale na drodze.
Gdy skończyliśmy ćwiczenia z kapelusikiem pan Sławomir zaproponował mi "wzięcie się za bary". W tym ćwiczeniu chodziło o to, że ja miałam się utrzymać za wszelką cenę na nogach gdy on starał się mnie przewrócić popychając mnie raz do przodu, raz do tyłu, to znów w jeden lub drugi bok.
Ruchy pana Sławomira trudne były do przewidzenia i wymagały ode mnie szybkiej reakcji. Pod koniec nabrałam wprawy. Przygięłam się w kolanach jak na nartach i szeroko rozstawiałam nogi, starając się by w każdej chwili choć jedna obciążona ciężarem ciała noga dotykała mocno podłoża.
Nie ukrywam, że to ćwiczenie bardzo mnie wymęczyło fizycznie. Dla odprężenia pan Sławomir zaproponował kręcenie ósemek już nie na hybotku, ale stojąc na sztywnym podłożu. Nie mogłam się powstrzymać by nie patrzeć na nogę którą kręciłam w powietrzu ósemkę . To był błąd. Przy tym ćwiczeniu, podobnie jak przy marszu na spacerze mam patrzeć nie pod nogi ale maksymalnie daleko w przód.
Gdy tak oceniając drogę dostrzegę przeszkodę, dopiero na niej skupiać mam wzrok by ją ominąć, pokonać . Po czasie okazało się, że wystarczył mi delikatnie podany jeden palec pana Sławka i mogłam, spoglądając w dal, kręcić ósemki.
Umęczona, ale radosna wróciłam z Jurkiem do domu. Czy będę wytrwała i będę ćwiczyć jak mi przykazał pan Sławomir?
Zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz