A zaczęło się tak. Koło południa, we wtorek 29 grudnia, z parafii dzwoni pan Karol.
Proszę przyjść po gości.
Do samochodu mogę zabrać cztery osoby, zadeklarowałem pięć miejsc, pytam więc ilu jest tych gości?
Na razie dwie osoby, pada odpowiedź.
A więc nie muszę iść po nich pieszo.
Biorę samochód i jadę na plebanię.
Od Marty dowiaduję się, że na razie przydzielono mi tych dwóch panów, których mi ktoś przedstawił: ojciec Robert i Mirosław. Wystarczy myślę sobie. Reszty wywiem się w domu.
Różne głosy chodziły na temat wylegitymowania gości. Niektóre osoby obawiały się nieznajomych. Przyznam, że nie miałem żadnych oporów w tej sprawie. Gdy przed laty chodziłem w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, też mnie nikt nie legitymował. Dlaczego wobec tego ja miałbym gościom nie zaufać?
Taize, to "Pielgrzymka zaufania przez ziemię"...
Ojcze, to jedziemy zwracam się do osoby w habicie.
Ale ja chciałbym jeszcze odprawić Mszę św. Czy pan gotów byłby nieco poczekać?
Nie ma sprawy odpowiadam i dodaję, że co prawda byłem już dzisiaj na rannej Mszy św., ale z chęcią będę uczestniczył w drugiej.
Na Mszy św. było nas kilkoro. Oprócz nas obu był jeszcze Mirek i pan Karol, i zdaje się jeszcze dwie, trzy osoby.
Dziękowałem Bogu, gorąco, że spotkało nas z Ewą takie wielkie szczęście, że dostaliśmy księdza na nocleg . I to jedynego księdza - gościa.
Czemu my?
Podobno tak wypadło, twierdziły po czasie dziewczyny.
Spojrzawszy na na Mirka w pierwszej chwili pomyślałem: seminarzysta na pierwszym, drugim roku. Pomyliłem się - student budownictwa.
Do tego oboje mówią po polsku. Jaki to będzie handikap dla Ewy, której nie zawsze rozmowa przychodzi łatwo.
Było za kogo dziękować Bogu...
Przed wyjściem pytam wolontariuszki: czy to wszyscy przewidziani grafikiem dla mnie goście?
Prawdopodobnie tak, nie możemy wszystkim zapewnić kompletu. Na zgłoszone 76 miejsc, parafii przydzielono tylko 60 osób. A do tego nie wiadomo czy wszyscy przyjadą.
Goście zabierają bagaże, ja gitarę i idziemy do samochodu . Robię im zdjęcie przy zewnętrznym żłobku i po chwili pakujemy się do samochodu.
Każdy z gości miał dostać, zgodnie z materiałami pielgrzymkowymi, 2 metry kwadratowe na podłodze. Nie ma piątki osób, są dwa wolne pokoje. W górnym skromniejszym "cioci Eli" zainstalował się ojciec Robert, w dolnym większym po Łukaszu, z komputerem - Mirek.
Nie długo nam przyszło się cieszyć gośćmi. Wypili podaną herbatę, zjedli kanapki przywiezione z domu, umyli się i odświeżyli i czas było, tym razem pieszo, pójść na zbiórkę całej grupy do kościoła. Cała sześćdziesiątka udała się wspólnie na przystanek autobusowy, by na 16:00 dotrzeć na tereny targowe...
Wrócili umęczeni i pełni wrażeń specjalnym autobusem przed 22:00. Obaj byli na spotkaniu Taize pierwszy raz i na obu wspólna modlitwa o 19:00, w zapełnionej hali nr 5, z ciszą trwającą 7 minut, sprawiła ogromne wrażenie. Do krzyża adorowanego przez młodzież, jak po powrocie stwierdzili, nie mieli żadnych szans by się dopchać.
Poprosili tylko o herbatę i zamiast po toalecie, zmęczeni podróżą pełni wrażeń, iść spać, poprosili by ich na 22:00 podwieźć do kościoła na spotkanie. Trwało kilkanaście minut. Przedstawiciele poszczególnych grup narodowościowych ustalili program jutrzejszej rannej modlitwy: Kto co mówi i co będzie śpiewane.
Po powrocie Ojciec odmówił jeszcze brewiarz, a z Mirkiem zamieniliśmy "kilka" słów.
Nie kazali żonie ścielić łóżek pościelami. Wystarczyły im własne śpiwory.
*
30 grudzień środa, pobudka o 7:00. Dwadzieścia minut na ubranie się i zjedzenie skromnego śniadania. Całą trójką jedziemy do parafii na Mszę św. Modlę się o owoce tego spotkania. Msza bardzo uroczysta koncelebrowana. Szkoda, że tak niewielu młodych na nią przyszło.
Po Mszy św ojciec Robert siada z boku pod ścianą i ćwiczy chwyty kanonów.
W tym czasie reszta młodzieży zajmuje miejsca w kościele. Część w ławkach, pozostali, jak się potem okazało animatorzy, w kucki na dywanie, przed głównym ołtarzem.
Do siedzących w kucki dołączył ojciec Robert, akompaniując na gitarze w czasie śpiewu kanonów.
Mirek, nie wstydząc się, siadł w pierwszej ławce z prawej strony. Jak się w następnych dniach okazało, było to jego ulubione miejsce.
Wspólne modlitwy zgromadzonych w kościele młodych osób, prowadzone były w kilku językach. Przerwane siedmiominutową ciszą, na skupienie się i indywidualną modlitwę, trwały od 8:30 do 9:00. Muszę przyznać, że modlitwa wspólnoty sprawiła na mnie ogromne wrażenie.
Gdy modlitwy się skończyły naszym gościom przygotowano niespodziankę.
Ojciec Robert natychmiast chwycił swój aparat, by uwiecznić ją na karcie pamięci swojej cyfrówki.
Mirek, podobnie jak inni, przyglądał się z zainteresowaniem spektaklowi,
jaki rozgrywał się na jego oczach. A były to jasełka odegrane przez dzieci z naszej parafii.
Przygotowała je na święta Bożego Narodzenia pani Renata. Wszystkie dzieciaczki, wczuwając się w odgrywane role, po raz drugi przeżywały odgrywane przez siebie misterium.
Dla Mariusza i jego znajomych z Lęborka przedstawienie było przypomnieniem własnego dzieciństwa, kiedy to będąc w przedszkolu brali osobiście udział w podobnych spektaklach.
Na koniec wszyscy sowicie wynagrodzili młodych wykonawców, którym rozdałem, w nagrodę na pamiątkę spotkania z młodymi z Taize, po kartoniku puzzli.
Ranne spotkanie w parafii zakończyło się wielojęzykową dyskusją w kręgach. Ojciec Robert i Mariusz siedli do kręgu pod sztandarem z boku kościoła. Po przeczytaniu fragmentu "Listu z Chin" Brata Aloisa, przez pół godziny młodzi zabierali głos na temat: nadziei w każdym człowieku i dokonywania wyborów pomiędzy osobistymi pragnieniami...
A to już teren MTP, hala nr 8a, sala 5, godz. 15:00 pod prawą ścianą wśród tłumu młodych, siedzących w klęczkach na podłodze, zauważyłem Mirka. Słuchał, tak jak ja, konferencji na temat: "Przekraczać obojętność, podziały, lęki i uprzedzenia, narosłe w przeszłości . Jak pogłębiać dziś pojednanie? Świadectwa i wymiana myśli."
To Mirek po skończonej konferencji, z dziennym ekwipunkiem, na jednej z sal targowych.
Gdzie w tym czasie przebywał ojciec trudno mi powiedzieć? Być może skorzystał z propozycji organizatorów i siadł jako jeden z trzydziestu na "sali ciszy", by pod jedną ze ścian pojednań, w praktyczny sposób, realizować sakramentalne pojednanie człowieka z Bogiem....
Kolejny dzień, kolejna Msza św i kolejne głoszenie słowa Bożego i tak jest od ponad roku i daj Bóg, by było do końca życia.
A póki co, to z gitarą i w kucki, akompaniuje młodzieży zebranej drugiego dnia na modlitwie w naszym parafialnym kościele.
Każde wezwanie czytanej przez animatorów modlitwy wstawienniczej kończymy inicjowanym przez ojca Roberta śpiewem: "Boże ożyw nas swoją miłością".
I o to wzbudzenie miłości i to miłości skierowanej do Boga chodzi w spotkaniu młodych.
Ilu z nich odpowie sercem na to wezwanie? Czy jednym z nich będzie Mirek, siedzący w pierwszej ławce?
Te dni spotkania młodych z pewnością nie były dla niego stracone.
Czego moim zdaniem ludzie najbardziej potrzebują ? Czym ja mogę podzielić się z innymi ? Na te pytania mieli odpowiedzieć nasi goście w kręgu dyskusyjnym. Pół godziny dzielone przez 12 osób to tylko 2,5 minuty na jedną osobę. Może nasi goście dadzą się namówić i podzielą się swoimi przemyśleniami publicznie z czytającymi ten blog...
Czekamy...
Wśród młodych stojących pod pomnikiem trudno wypatrzeć naszych gości, stanęli skromnie z tyłu, słuchając po raz kolejny mojej opowieści o pomniku. Każdego dnia, gdy tylko miałem okazję zaznajamiałem ich z moimi niezrealizowanymi projektami.
Wszyscy uczestnicy spotkania uszanowali śniegowy napis: Jezu Ufam Tobie starając się nie zadeptać liter, które doskonale były widoczne każdego dnia dla ojca Roberta i Mirka z okien naszego domu.
Na zbiorowych zdjęciach zrobionych przed pomnikiem trzeba się naprawdę pomęczyć, by wypatrzeć na nich naszych gości.
Do idei dzwonu Pojednanie nasi goście mieli mieszane uczucia. Widzieli go na podwórku, pomogli wytoczyć pod pomnik. Ale prywatna dzwonnica i do tego na kółkach, wzywająca mieszkańców do modlitwy???
Same znaki zapytania.
W dniu dzisiejszym została uruchomiona,na sygnał nadany przez komórkę spod kościoła przez Mirka, w momencie wymarszu młodych.
Mirek z przyjaciółmi z Lęborka na placu Pojednań przed Bożym Miłosierdziem.
Każdy z obecnych miał okazję by sobie zadzwonić "Pojednaniem".
Splecione kapłańską stułą ręce małżonków symbolizują dwa stany: stan kapłański, którego symbolem jest stuła wiążąca do śmierci ręce małżonków, które symbolizują stan małżeński. Który z tych stanów wybierze Mirek? Czy będzie wiązał, czy też zostanie związany? Jakie są plany Boże dla tego chłopaka? Panie spraw, by umiał je dobrze odczytać.
Ojciec Robert decyzję podjął siedem lat wcześniej. Nie zadałem mu pytania: co przesądziło o tym, że wybrał stan kapłański i to jako zakonnik, franciszkanin?
Mirek z Ojcem pomogli mi podczepić dzwon do samochodu, bym go zawiózł do kościoła, a on, by swoim biciem o północy, ogłosił nastanie Nowego 2010 Roku.
Te cztery zdjęcia to zbiorowy występ Polskiej grupy w czasie "święta narodów", w którym, już po północy, czynnie brali udział dwaj nasi goście śpiewając: "Gdzie strumyk płynie z wolna" i "Opłotkami przez ogródek idzie sobie krasnoludek".
Ta ostatnia piosenka, połączona z figurami, przerodziła się w zbiorową zabawę wszystkich gości zebranych w kościele w sylwestrowy wieczór. Wcześniej, zaraz po wieczornej Mszy św., ks. Proboszcz wyniósł Najświętszy Sakrament na plebanię, by gościom umożliwić swobodne zachowanie się w budynku kościelnym.
Gdy po rozdaniu wszystkim obecnym prezentów, którym okazały się puzzle z Pomnikiem Bożego Miłosierdzia, rozpoczęła się zbiorowa zabawa, a wszyscy bawili się na całego, ojciec Robert dyskutował z chętnymi okupując kościelną ławkę.
Ojciec Robert podobnie jak inni nie omieszkał skorzystać z przygotowanych przez parafian kanapek i ciast, które okazały się nie tylko doskonałe (sam próbowałem), ale przygotowane z dużym nadmiarem, w czym wyraziła się między innymi nasza Polska gościnność.
W końcu nie obyło się bez zbiorowych tańców, w których brali udział obaj nasi goście.
Zabawa zakończyła się przed 3:00 nad ranem. Nie wytrzymaliśmy z Ewą tego maratonu i po 2:00 opuściliśmy kościół. Gdy nasi goście zauważyli nasze wybycie, po pół godzinie wrócili do domu, nie chcąc zarywać nam nocy.
W Nowy 2010 Rok nasi goście uczestniczą w dodatkowej specjalnie dla nich odprawionej Mszy św. o godzinie 11:00. Sam byłem na mszy na 9:00 rano, gdyż dzisiaj podaję wystawny obiad. Zostawiwszy na gazie gotujące się ziemniaki, podjechałem samochodem po gości. W kościele zastałem modlącego się dłużej niż inni Mirka.
Po chwili ze świątyni wyszli obaj, by wspólnie udać się ze mną do domu, na obiad.
Nie chciałem przerywać miłej rodzinnej atmosfery robieniem zdjęć przy obiedzie. Wkleiłem w to miejsce jedyne zdjęcie jakie zrobiłem przy stole, w czasie długich i wypełniających każdą wolną chwilę, a zdających się nie mieć końca dyskusji i opowiadań.
Ta ostatnia, w nocy z pierwszego na drugiego stycznia, na długo zapadnie (mam nadzieję) Mirkowi w pamięci. Dziękujemy Ci Mirku za zaufanie, jakim nas obcych obdarzyłeś rozmawiając z nami na tak osobiste, intymne tematy.
Drugi styczeń ostatnia Msza św. ojca Roberta w naszym kościele.
Jest wyjątkowo uroczysta, koncelebrowana. Ks Proboszcz wystąpił jako główny celebrans.
OTO CIAŁO PAŃSKIE
OTO KREW PAŃSKA
OJCZE NASZ ....
Ciało Chrystusa.
Amen!
Mszę św. Mirek przemodlił w pierwszej ławce. Tak jak my z Ewą, chciał być najbliżej ołtarza.
To już ostatnia próba akompaniamentu i scenariusza dzisiejszych wspólnych modlitw z udziałem ojca Roberta, Marty Zakrzewskiej i Magdy Okupniak.
Poranne modlitwy i jakże wymowne czytanie z listu Św Pawła do Efezjan: "Nie jesteście już obcymi i przybyszami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga - zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus."
Nasi goście starali się zbyt dużo publicznie nie mówić. Z uwagą wysłuchali natomiast mojej mowy pożegnalnej, tłumaczonej przez Piotra na angielski.
Na koniec pożegnał wszystkich gości ks.Proboszcz dziękując przybyłym za świadectwo wiary i Bożą radość jaka była przez te dni udziałem i gości i mieszkańców Baranowa.
Z lewej zbiorówka w prezbiterium a z prawej grupa Polaków z Lęborka z Ojcem i Mirkiem
Z lewej ojciec Robert z Martą Zakrzewską, nn i Magdą Okupniak. Z prawej z siostrą Janiną.
Z lewej Mirek z dziewczyną kolegi z Lęborka a z prawej w grupie dziewczyn z Polski
Ojciec Robert jest rozrywany, każdy chce sobie z nim zrobić pamiątkowe zdjęcie przed odjazdem do domu. Sam rewanżuje się młodym zostawiając każdemu swój prymicyjny obrazek z krótkim mottem z Ewangelii św. Jana (21,17) : Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham.
To przesłanie modlitewne z prymicyjnego obrazka franciszkanina ojca Roberta Twardokusa skierowane do nas wszystkich:
Dobry Boże, obdarz swoimi łaskami moich Rodziców, Brata, Krewnych, Przyjaciół oraz wszystkich, których stawiasz na mojej drodze jako świadków wiary ...
DZIĘKUJEMY OJCZE ROBERCIE, Niech Pan Ci błogosławi w dalszej drodze kapłańskiej, ku uśięceniu nas i siebie.
Dzisiejszego ranka goście nie dostali śniadania. Po nocnych rozmowach wstaliśmy na ostatnią minutę by zdążyć na Mszę św. Po sylwestrze zostało na salce sporo jedzenia. Znalazła się też dla wszystkich ciepła dobra kawa.
Nadszedł czas pożegnań. Na podsumowanie "pielgrzymki zaufania przez ziemię" Marta Kostecka wolontariuszka parafialnej grupy przygotowań o symbolu ES06 - Baranowo będzie miała sporo czasu. Na zdjęciach cieszy się że mogła sobie zrobić fotkę z ojcem Robertem.
Ostatnia wymiana wrażeń i doświadczeń z siostrą Janiną - nazaretanką pracującą w Warszawie, która przyjechała do Baranowa z pozostałą grupą Polaków z Włodawy. Czas się żegnać z ks. Proboszczem i powrót po bagaże do naszego domu.
Ojciec Robert w progu naszego domu. Jest takie staropolskie przysłowie: "Gość w dom, Bóg w dom." Muszę stwierdzić, że sprawdziło się w 100%. W reportażu brak rozmów, szczególnie tych w cztery, sześć, czy osiem oczu. Jeśli okazały się istotne, to mimo że nie zarejestrowane, na długo zostaną w naszej pamięci.
Przed wyjazdem proponuję byśmy całą czwórką odmówili koronkę do Bożego Miłosierdzia. Całą czwórką modlimy się w intencji pojednania narodów oraz bogatych owoców "pielgrzymki zaufania przez ziemię". Po modlitwie, przed odjazdem, robię naszym miłym gościom jeszcze jedno zdjęcie przed pomnikiem.
Spakowani z podczepionym dzwonem jedziemy na miejsce odjazdu autobusu. Znajdujemy go stosunkowo łatwo gdyż jest to piętrus o numerze 171A. Docelowa trasa Trójmiasto przez Lębork.
Dzwon był taką formą przepustki. Kierujący ruchem policjanci wpuścili nas na wyłączoną z ruchu ul. Grunwadzką. Zaparkowaliśmy z nim przed autobusem dzwoniąc gościom na pożegnanie.
Ostatnie zdjęcia przed wejściem do autobusu i wyjazdem do domów.
Dziękujemy Wam kochani za przybycie. Dziękujemy za posługę kapłańską, Dziękujemy za wspólnie przeżyte chwile na modlitwie i zabawie. Dziękujemy za wspólne posiłki rozpoczynające się znakiem krzyża. Dziękujemy szczególnie Mirkowi za szczere rozmowy i otwarcie się. Wspominamy Was bardzo ciepło. Pamiętamy o Was w modlitwie.
1 komentarz:
Piękna realcja, dzięki Wam i tysiącom ludzi, którzy co roku przyjmują nas gdzieś w Europie, te spotkania mają sens, dzięki za Wasze świadectwo gościnności, moge ze strony "gości" powiedzieć, że w Poznaniu było wspaniale, to było moje 3 ESM Taize i jedno z bardziej udanych! Zapraszamy do Taize!
Prześlij komentarz