czwartek, 23 lipca 2009

Poświęcenie Dzwonu Pojednanie


W czasie Mszy Św. jubileuszowej dzwon stał przed głównym ołtarzem.


Po błogosławieństwie ksiądz Proboszcz poświęcił Dzwon Pojednanie.


Po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć jego dźwięk w parafialnym kościele.


Wnukowie, Michał i Jaś, przy dzwonie POJEDNANIE.


Razem z wnukami i dzwonem w drodze powrotnej z kościoła do domu na jubileuszowe przyjęcie dla najbliższej rodziny


Awaria koła- naprawiamy.






22 lipiec NASZE ŚWIĘTO

„Ciebie mój Boże pragnie moja dusza” ten psalm śpiewaliśmy wczoraj oboje. A okazja była do tego szczególna. 42 rocznica naszego ślubu. 22 lipiec hucznie i z pompą obchodzone przed laty święto państwowe było i miało być dla nas do końca naszych dni NASZYM ŚWIĘTEM. I takim pozostanie.
Jak to czynimy od lat, tak i w tym roku zamówiliśmy za siebie intencję Mszę św. Tego roku jubileusz przypadł we środę, wspomnienie św Marii Magdaleny. I na niej chciałbym się zatrzymać.

„Ciebie mój Boże pragnie moja dusza” słowa te wyrażają najgłębsze pragnienia każdego z nas. Tej tęsknoty ani nic, ani nikt nie jest wstanie zaspokoić, nawet współmałżonek. Pragniemy, a nie możemy się nasycić. To doświadczenie nie było obce Marii Magdalenie. Kiedy On umarł, dla niej jakby wszystko się skończyło, jakby w jednym momencie runęły jej marzenia, a serce wypełniła ogromna pustka i tęsknota. Podobnie będzie pewno z nami., trudno bowiem założyć, że Pan powoła w jednej chwili nas obojga. Maria Magdalena w dość nielogiczny sposób chciała zatrzymać swoje marzenia, zabierając martwe ciało Pana. To tak jakby chciała usilnie zatrzymać czas i za wszelką cenę pozostać w swoim miejscu rozpaczy. Doświadczyliśmy już tego oboje po śmierci syna. Gdy wrócił po dwóch latach do domu, zaświtała nam na tydzień nadzieja, a trzeba było oddać martwe ciało ziemi. Jak długo można płakać i rozczulać się nad sobą z powodu strat , może nawet największych?

Ta podstawa Marii Magdaleny podyktowana była ogromną miłością do Pana. A Pan wejrzał na jej ból, objawił jej prawdę o sobie i dał się jej rozpoznać. A ona uwierzyła temu przemieniającemu jej życie doświadczeniu i dała się Jemu poprowadzić i wyprowadzić z tego dołu zagłady. W tym tkwi wielkość Marii Magdaleny, że bardziej zaufała Jezusowi niż temu co na temat śmierci znała z autopsji. Pozwoliła się wyprowadzić z rozpaczy. Więcej, stała się apostołką Bożego zmartwychwstania, kapłanką dzieła ewangelizacji.

Czy ja miłuję Jezusa ponad wszystko i wszystkich nawet ponad żonę? Czy we mnie jest bezgraniczna zgoda na poprowadzenie przez Pana, nawet w najtrudniejszych doświadczeniach mego życia? Czy bazując na traumatycznych wydarzeniach przeżywanych z innymi na forum jestem w stanie przyjąć misję, którą obdarza mnie mój Bóg?

Drogi Jezu, dziękuję Ci za Twoją nieustanną troskę o moje życie, o życie Ewy. Dziękuję Ci za obecność w każdej sekundzie. Dziękuję Ci za wyprowadzanie mnie z moich dołów zagłady, za każde wezwanie do współpracy z Tobą, za wszystkie natchnienia. Mario Magdaleno, proszę Cię, wstawiaj się za Ewą i za mną u Pana i wypraszaj nam te łaski, którymi Pan chce nas obdarzyć , byśmy je umieli przyjąć i wykorzystać.

Amen.

wtorek, 21 lipca 2009

Najlepsza wersja samego siebie.

„...kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem...( Mt. 12, 50)


To dla mnie wielka nadzieja, że i moje życie może być poddane woli Ojca, że i do mnie mogą odnosić się słowa dzisiejszej Ewangelii, że i ja mogę być nazwany bratem Jezusa.
Jak widać więzy ducha mogą być silniejsze od więzów krwi. To one są zdolne połączyć ludzi nieznanych sobie, którym przyświeca ten sam cel - dążenie do nieba, do zbawienia.
Ks. Marek Dziewiecki określił świętość jako najpiękniejszą zwyczajność, jako naśladowanie Jezusa w Jego mądrości i dobroci. Do takiego właśnie życia zaprasza mnie nasz Pan, zaprasza do tego, bym mógł się stać najlepszą wersją siebie samego, czyli taką istotą ludzką, jaką wymarzył sobie dobry Bóg. Co oznacza wypełnianie Jego woli - to zgoda na to, by Pan upodabniał mnie do siebie i bym osiągnął pełnię swojego życia i tego co On dla mnie przygotował.

Panie Jezu! Ty pragniesz nazwać mnie Swoim bratem. Ty pragniesz, bym wypełnił wolę Ojca i stał się najlepszą wersją siebie. Proszę Cię, uzdolnij mnie do tego i przyjdź do mnie z tymi darami, których potrzebuję, by mogło sie to we mnie dokonać.

Amen!

niedziela, 19 lipca 2009

Rodzina - babcia i siostra

Babcia. Czy godzi się macochę nazywać babcią? Została drugą żoną mojego ojca, gdy moi synowie mieli po kilka lat. Z wesela zostało chłopakom wspomnienie upicia się oranżadą. Tak zwanej odpustówy w szklanych butelkach zamykanych na specjalne zamknięcia z gumką, było tego wieczora do woli, tak, że przed północą malcy mieli mocno pękate od czerwonego płynu brzuchy. Dla mnie od urodzenia była ciocią jako, że była przyrodnią siostrą mojej mamy. Od dzieciństwa inwalidka ze sztywnym kolanem i chorą nogą krótszą o kilka centymetrów mimo, że bardzo pracowita i obrotna nie mogła sobie znaleźć chłopa. Mieszkając na wsi razem z dziadkami, u których co roku spędzałem wakacje, zastępowała mi w młodości mamę. Mimo, że nie miała własnych dzieci bardzo ją w młodości, razem z moim młodszym rodzeństwem i kuzynostwem, lubiliśmy. Moja mama, która zmarła na mocznicę jeszcze przed śmiercią kładła ojcu na sumienie, by się z nią ożenił po jej śmierci. Tak więc Babcia została macochą będąc zapisana niejako w testamencie ojcu, który chcąc nie chcąc musiał go spełnić. Gdy się pobrali ciocia miała 50 lat i zamiast zostać matką została od razu babcią moich synów. Po dziesięciu latach wspólnego pożycia małżeństwo ojca skończyło się jego śmiercią. Testament był dla ojca, a owdowiała ciocia-babcia przez kolejne 15 lat jest na naszej głowie. Z natury zamknięty typ samotnika starała się przez lata być samowystarczalna, a mając trudny charakter przez lata sprawiła swoim zachowaniem nie lada kłopoty najmłodszej synowej z którą przyszło jej mieszkać pod jednym dachem.

Spawa się skomplikowała gdy przed rokiem poważnie zachorowała – endoproteza w krótszej sztywnej nodze, potem zawał serca połączony z mocznicą. Wydawało się, że z tego nie wyjdzie. Dopust Boży sprawił, że po tygodniu całkowitego odlotu i miesiącu przebywania na OIOM ie wróciła do domu całkiem odmieniona. Im stara babcia stawała się lepsza dla otoczenia, tym szybciej odzyskiwała zdrowie i kondycję. Dzisiaj odwiedziliśmy ją mieszkającą przez okres wakacji u siostry i szwagra. Chodzi po domu przy balkoniku i co drugi dzień jeździ na dializy. Potrafi się cieszyć tym, co jej przynosi każdy dzień. A słowa, które powiedziała przed rokiem w dniu swoich imienin bezpośrednio po przyjęciu Komunii Świętej: „Tak bym chciała teraz umrzeć” są nadal aktualne mimo, że kilka godzin po ich wypowiedzeniu straciła na tydzień całkowicie świadomość.


Na zdjęciu poniżej Babcia w otoczeniu siostry i szwagra. Zdjęcie wyk. autor.




Siostra: Spotkania rodzinne to czas wspomnień. Dzisiejszego dnia gdy rozmowa zeszła na lata szkolne siostra zapytała mnie o Naszą Klasę. Chodziło jej oczywiście o portal internetowy. Powiedziałem jej, że wystarczy mi mój blog i forum na którym piszę. Gdy szwagier poruszył temat spotkań klasowych, siostra zapytała jak wyglądało moje spotkanie klasowe sprzed dwóch miesięcy. Z góry wiedziałem o co jej chodzi. Był czas, że podkochiwała się w jednym z moich kolegów. Ona licealistka, a on student prawa. Po latach spytała mnie wprost: „Czy czuję do niego pogardę” . Szwagier siedział przy stole więc odpowiedziałem: że pogardę to Ty możesz do niego czuć, ale ja nie mam żadnego powodu. No to czemu nie poszedłeś na spotkanie klasowe zapytała? Bo nie chciałem z niedoszłym szwagrem wódki pić przy jednym stoliku uciąłem dyskusję. Pokiwała na to z niedowierzaniem głową. To jej sprawa pomyślałem, kończąc dyskusję.

sobota, 18 lipca 2009

Pogrzeb dziadka

Każdego 2 i 16 dnia miesiąca modlimy się od lat wspólnie przed pomnikiem. Wczorajszy 16 lipiec był dniem wyjątkowym. Po raz pierwszy na początek modłów zabrzmiał głos dzwonu Pojednanie. Okazją do jego uruchomienia była śmierć ojca jednej z koleżanek. Dowiedziałem się o niej już po pogrzebie i obiecałem, że zadzwonię śp. Tacie koleżanki. To była już trzecia taka smutna okazja bym, wraz z głosem dzwonu, łączył się w modlitwie z innymi za duszę zmarłego. Dwa poprzednie razy zabierałem dzwon na cmentarz. Stał bądź to przy mogile, bądź też brał udział w kondukcie pogrzebowym. Za każdym razem najbliższa rodzina była zaskakiwana taką formą oddania pamięci zmarłemu. Po fakcie szczerze dziękowała nam za taką formę uświęcenia smutnej uroczystości pogrzebowej.
Na zdjęciu poniżej Ewa z dzwonem Pojednanie przed pomnikiem Bożego Miłosierdzia w Baranowie - votum wdzięczności parafian za pontyfikat Papieża Jana Pawła II. zdjęcie wyk. autor.



Gdy pamięcią sięgam lat dziecięcych przypominam sobie obrzęd pogrzebowy mego dziadka. Opiszę go poniżej, ku pamięci rodziny i ciekawskich starając się odtworzyć atmosferę tamtych chwil. Być może, obecne moje dzwonienie znajduje swoje podłoże w przeżyciach sprzed ponad pół wieku. .
Otwarta trumna ze zwłokami zmarłego stała w reprezentacyjnym największym pokoju, z którego bezpośrednio po śmierci dziadka usunięto wszystkie meble. Zwłok zmarłego nie oddawano wtedy do przyszpitalnych chłodni, a nawet nie składano w cmentarnej kostnicy. Były tam, gdzie za życia zmarły najdłużej przebywał, a więc w domu, w jego własnej sypialni, otoczone domownikami. Każdy mógł wejść do nich o dowolnej porze dnia i nocy by się przy nich pomodlić. Zmarły dziadek leżał odświętnie ubrany przez babcię w czarny garnitur i białą koszulę z czarnym krawatem pod szyją. W oczach mam złożone na piersiach ręce dziadka, a w nich znaną mi książeczkę do nabożeństwa, w której były luźne kolorowe obrazki.
Lubiliśmy, my wnuczęta, słuchać jego opowieści gdy, po wieczornej modlitwie, opowiadał mam maluchom na dobranockę opowieści związane z tymi obrazkami. Zanim wioskę w końcu lat pięćdziesiątych zelektryfikowano, opowieści te snute były przy lampie naftowej. Dzisiaj nie jestem wstanie nic sobie z nich przypomnieć. Jedyne co zostało w mojej pamięci to nastrój, ciepły, niezapomniany do dzisiaj urok tamtych chwil.
Zupełnie nie pamiętam twarzy dziadka, tylko te ręce trzymające książeczkę oplecione różańcem. Ciekawy to był różaniec, z którym dziadek się nie rozstawał, nie pozwalał nam wnukom nim się bawić. Był jedną z nielicznych pamiątek sprzed wojny. Przeszedł z dziadkami szlak wojenny. Gdy Niemcy wysiedlili dziadków w początkach drugiej wojny światowej z rodzimej gospodarki w Wielkopolsce do Generalnej Guberni dali im kilka godzin na spakowanie dobytku (rodzina była liczna 10 osobowa, a dzieci małe). Wśród zabranych rzeczy był różaniec z dużymi ciemno brązowymi drewnianymi kulistymi ziarnami. Przez okres wojny dziadkowie mieszkali Częstochowie. Jak wspominają ciocie, każdego dnia domownicy modlili się na nim bądź to w domu, bądź w kaplicy cudownego obrazu na Jasnej Górze. Gdy dziadkowie po wojnie wrócili na ojcowiznę kontynuowali zwyczaj wspólnej codziennej modlitwy różańcowej całej rodziny. A mieli za co dziękować Bogu i Matce Najświętszej. Z całej ponad stu osobowej szeroko pojętej rodziny nikt nie zginął w czasie pożogi wojennej.
Doskonale pamiętam jak po kolacji dziadek z babcią klękali na oba kolana w swojej sypialni, a wokół nich moje ciocie i wujkowie oraz my, to znaczy wnuczęta z wielkiego miasta spędzające wakacje na wsi u dziadków. Tak samo, w pełnym komplecie, klęczeliśmy w dniu pogrzebu dziadka wokół jego trumny. Duży pokój był wypełniony po brzegi rodziną, a w sieni i na zewnątrz domu pod oknami sypialni dziadków stali sąsiedzi, cała kilkanaście obejść licząca wioska. Nie pamiętam lamentów i szlochów. Babcia spokojnym głosem prowadziła modlitwy, różaniec, litanię do Wszystkich Świętych. Innych modlitw nie pamiętam. Wydaje mi się, że pewno jeszcze coś śpiewaliśmy.
Gdy skończyliśmy się modlić, po raz ostatni było mi dane spojrzeć na bladą twarz dziadka od góry (byłem na tyle mały, że z poziomu podłogi widziałem tylko kruczy nos i ręce z książeczką i różańcem). Podniesiony do góry przez ojca ucałowałem mojego kochanego dziadka w czoło. Nie zapamiętałem z tej chwili żadnych nieprzyjemnych wrażeń. Nie pamiętam też czy żegnając się po raz ostatni z dziadkiem sam płakałem. Pamiętam za to moją mamę, która całowała dziadka po rękach. Dla mamy, sieroty od urodzenia, dziadek był ojczymem, ale kochała go jak rodzonego ojca, który zginął w czasie pierwszej wojny światowej nie zobaczywszy jedynej córeczki, którą spłodził bezpośrednio po ślubie, a przed poborem do pruskiej zaborczej armii i pójściem na wojnę.
Zamkniętą wiekiem trumnę wujkowie wynieśli z domu. Ciało dziadka od momentu zgonu aż do dnia pogrzebu cały czas było w domu. Trumnę postawiono na karawanie zaprzężonym w dwa dziadkowe konie. Oba konie to dziadkowi ulubieńcy. Oprzątał je codziennie osobiście, a one odwdzięczały mu się pracą na 14 ha gospodarstwie. Karawan był własnością parafii, a konie dawali gospodarze. Gdy dało się słyszeć głos dzwonu karawan, własność ks. Proboszcza ruszył w stronę parafialnego kościoła.
Jadąc wolno szliśmy w kondukcie za karawanem. Mieliśmy do pokonania 2 km nieco pod górkę. Tym razem nie musiałem być prowadzony za rękę przez mamę, szedłem spokojnie razem z innymi wsłuchany w bicie dzwonu z kościelnej wieżycy. Jego dźwięk wydaje mi się po latach podobny do dźwięku mojego dzwonu, ale może się mylę. Idąc tak za karawanem modliliśmy się głośno. Nie pamiętam by ktoś w czasie drogi płakał. Twarze moich ciotek przysłonięte były czarnym tiulem, podobnie wyglądała moja mama. Wujkowie i Tato podobnie jak pozostali mężczyźni ubrani byli na czarno. To dodawało powagi. Po głowie chodziły mi wspomnienia dziadka. A to jak pierwszy raz dał mi lejce bym powoził dużym drabiniastym wozem w czasie żniw, a to jak posadził mnie obok siebie na konną kosiarkę i kazał kierować końmi dając bat do ręki, wspólne wyprawy na wiatrak lub do wodnego młyna ze zbożem na przemiał, zimowe jazdy saniami zaprzężonymi w konie po drzewo do lasu i wyprawy wyładowaną płodami rolnymi i nabiałem dorożką do miasta powiatowego. Wszystkie te atrakcje były dla mnie dziecka mieszkającego w mieście w czynszowej kamienicy wielkim przeżyciem.
Nie pamiętam Mszy św. żałobnej po której trumnę powtórnie umieszczono na karawanie i już z księdzem podążono na cmentarz. W kondukcie szło teraz chyba dwa razy więcej osób. Dziadek był znanym, szanowanym gospodarzem i w pogrzebie wzięli udział także mieszkańcy wsi w której był kościół.
Z ceremonii pogrzebowej utkwiły mi w pamięci niezliczone ilości kwiatów, które okryły usypaną od razu mogiłę. Już wtedy miałem poczucie skończoności życia. Spędzając wakacje na wsi co rusz to spotykałem się z realiami śmierci i to nie tyko roślin, ryb, ptactwa, ale i zwierząt. Doskonale zdawałem sobie sprawę z nieodwracalności śmierci. Śniętą rybę pływającą przez kilka dni w zakolu rzeki w końcu wyłowiłem i pochowałem w grobiku. Podobny los spotkał pisklaka jaskółki, który nieopierzony wypadł z gniazda. A już pogrzeb pieska który biegając po łące wpadł baraszkując pod kosiarkę, która ucięła mu dwie nóżki i dziadek go musiał dobić by się dalej nie męczył, był dla mnie wielką tragedią i przeżyciem. Dzisiaj dzieci też spotykają się ze śmiercią, ale telewizyjna śmierć to zupełnie coś innego niż real.
Po latach gdy na mogile dziadka pochowano jego wnuka, a na gospodarstwie gospodarzy mój kuzyn staram się za każdym razem, gdy jestem w tej okolicy, wstąpić na jego mogiłę. Mając świadomość zmartwychwstania ciał mam tę pewność, że w wieczności spotkam ukochanego dziadka i przytuliwszy się do niego jak dziecko powiem mu na dzień dobry „Szczęść Boże” a on mi odpowie „Bóg zapłać” . I tak się stanie na wieki wieków Amen.

wtorek, 14 lipca 2009

Mów Panie sługa Twój słucha

Zmień sobie haslo, e-mail na inne/swoje klikając "Dostosuj" i następnie "Moje konto" - obok logowania.... mam nadzieję, że kolejna juz obietnica poprawy nabierze mocy, urzeczywistni się.
samograj
p.s. bylo to brutalne wkroczenie...nie chcialabym tego robic ponownie, dlatego proszę... zaloguj sie jak zwykle i ZMIEN SOBIE HASLO!!!


Wczoraj 13 lipca założycielka forum „samograj” na którym pisuję w chat boxie o godz. 13:01 skierowanym do mnie napisała „może zapytaj Boga czy mógłbyś mu w czymś pomóc ... i usłysz co do Ciebie mówi ... „SAMUELU”
Moja riposta była krótka, mechaniczna „Mów Panie sługa Twój słucha” wpisana bez specjalnego wgłębienia się w istotę, udzielonej odpowiedzi. Ot podobna do „dzień dobry” jakie odpowiadamy mało znanej osobie która nam mówi dzień dobry.
I wydawało by się, że sprawa się na tym skończyła. Nie minęło 24 godziny a Pan przemówił: W oczy wpada mi artykuł Marty Ziarnik „Swiadectwo Samuela”. Artykuł mówi o 10 letnim chłopcu Samuelu Armas któremu sfotografowano w wieku 21 tygodni jego maleńką rączkę zaciskającą się na palcu operującego go lekarza (rozszczep kręgosłupa). Ową rączkę nazwano po latach „ręką nadziei” Zdjęcie rączki Samuela całkowicie zmieniło życie autora zdjęcia, który zmienił swój światopogląd. Z człowieka opowiadającego się za legalizacją aborcji stał się gorliwym działaczem pro-life. W Polsce stwierdzenie rozszczepu kręgosłupa u nienarodzonego dziecka może być podstawą do aborcji nawet do 22 tygodnia życia. Kiedy patrzę na to zdjęcie mówi matka 10 letniego Samuela pierwszą rzeczą, która przychodzi mi na myśł, jest to, że syn jest szczęściarzem i narzędziem w rękach Boga.
Dlatego też będę się starał nie tylko pytać Boga w czym mogę mu pomóc, ale jak starotestamentowy Samuel będę nadsłuchiwał co On ma mi do powiedzenia, by być jak Samuel Armas narzędziem w rękach Boga, a to jak życie uczy daje prawdziwe szczęście.
Matko Boska Jasnogórska wspomóż mnie w tych zamiarach i naucz mnie słuchać.

poniedziałek, 13 lipca 2009

czwartek, 9 lipca 2009

Czy to był przypadek?

Pani Aniu!

I tak i nie.

To dłuższa sprawa, ale postaram się ją w miarę krótko przedstawić.

Czwarty lipiec przypadł w sobotę. Jak co tydzień tak i tego dnia byłem na rannej Mszy św. w kościele Pallotynów. Nie chodzę w soboty na mszę do parafii, by nie słuchać dwa razy tej samej niedzielnej Ewangelii. Tej soboty, na jubileuszowy obiad, byliśmy oboje z żoną zaproszeni już miesiąc wcześniej. Była to 43. rocznica zawarcia małżeństwa przyjaciółki żony z lat szkolnych. Sprawę proszonego obiadu pilotowała żona, która nie powiedziała mi nic o kawie, i wieczornej Mszy św. zamówionej w intencji jubilatów. Tak więc o mszy dowiedziałem się bezpośrednio przed wyjazdem do lokalu na obiad, a o kościele w którym będzie odprawiona dopiero po zakończeniu przyjęcia, gdy spytałem prowadzącą samochód małżonkę gdzie jedziemy.
W pierwszej chwili gdy tylko dotarło do mnie, że przyjdzie mi uczestniczyć w dwóch Mszach św., zbuntowałem się wewnętrznie. Po chwili uspokoiłem się odpowiedziawszy sobie na pytanie; na co ty bracie się buntujesz. Proszono mnie tego dnia o modlitwę za rodziców jednej z forumowiczek na którym pisuję (jej ojciec, podobnie jak moja żona, jest ciężko chory na glejaka - złośliwego raka mózgu) i pomyślałem, że skoro nadarza się okazja uczestniczenia po raz drugi w Eucharystii, to należy ją owocnie wykorzystać. Jakież mnie ogarnęło zdziwienie, gdy przy ołtarzu jako głównego celebransa zobaczyłem ks. bpa Zdzisława Fortuniaka. On zna historię kolejnych chorób nowotworowych żony, on poświęcił i odprawił pierwszą Mszę św. przed czterema laty przed „moim” pomnikiem (w dniu moich imienin – to kolejny przypadek, że imieniny wypadły tamtego roku akurat w Święto Miłosierdzia, a On zechciał poświęcić pomnik mimo, że był w budowie: o chlebie z ołtarza już pisałem, a niebawem napiszę o cegłach z ołtarza.
) Sprawa się wyjaśniła, gdy usłyszałem intencję koncelebrowanej Mszy św. Przyjaciele, jubilaci byli trochę zbulwersowani; zamawiali Mszę za siebie, a tu wyszła taka po czasie Msza św. pogrzebowa za ojca ks. Proboszcza. Ks. Biskup nie mógł być na pogrzebie, Pani nie zdążyła z napisaniem za życia zmarłemu swojego wiersza, widać takie były plany Boże. Ja usłyszawszy czytany przez Panią wiersz natychmiast skojarzyłem go z forum poświęconym generalnie tym, którzy w mękach i bólach odchodzą z tego świata oraz ich najbliższym.
Przypadek?

Po prostu przyda się, by kogoś pocieszyć.

Kogo?

Jeszcze tego samego dnia, w sobotni wieczór nie mając tekstu w garści, pojawiła się okazja, że odczytam Pani wiersz bądź na pogrzebie, bądź na stypie kogoś z dalszej rodziny. Gdy we wtorek odczytałem Pani meila z wierszem ucieszyłem się nim bardzo. Niestety wczoraj, ani na pogrzebie, ani na stypie (na którą nie zaproszono nas) nie odczytałem wiersza. Pogrzeb był na Miłostowie. Zamiast zabrać tradycyjne kwiaty wzięliśmy ze sobą dzwon by jego dźwiękiem pożegnać zmarłego. Tym razem żona jechała za konduktem pogrzebowym samochodem (z racji na swoją chorobę nie ma już siły by pieszo przejść tak długą trasę) ciągnąc przyczepę a na niej ogromny 150 kg dzwon o nazwie Pojednanie. Ja szedłem obok zamykając kondukt, co jakiś czas pociągając za linkę uruchamiającą dźwięk naszego prywatnego dzwonu. Zajęty dzwonieniem w czasie składania kwiatów na mogile i składania kondolencji rodzinie, nie zdążyłem odczytać wiersza nad grobem zmarłego. Składając jako ostatni kondolencje odchodzącej od grobu rodzinie nie wypadało mi wspominać o Pani wierszu. Wysłuchałem z żoną podziękowań za dzwonienie, które bardzo podobało się najbliższym.

A co z wierszem?
Wczoraj pisząc na blogu zająłem się tematem: Jak ja mogę pomóc Panu Bogu? Odpowiedź prosta - pomagając bliźnim. Pozwoli więc Pani, że prześlę ten wzruszający mnie wiersz Pani imienniczce i jej rodzinie - założycielce forum: KONICZYNKA z nadzieją na lepsze jutro.
Dziękuję.

środa, 8 lipca 2009

Boże w czym mogę Tobie pomóc?

Boże w czym mogę Tobie pomóc? Zaskakujące pytanie . Czy On Wszechmogący oczekuje mojej pomocy? Nie. Ale ja zwracając się do Niego w modlitwie z taką ofertą automatycznie otwieram się. Jestem gotowy do działania, a więc do pomocy drugiemu człowiekowi. Pytając się Boga czy mogę mu pomóc staję się jak dziecko. Nie smarkaty, naiwny jak dziecko. Ale otwarty na świat , na ludzi jako DZIECKO, mogę dodać przymiotnik jako Boże dziecko. A skoro sam jestem jak dziecko Boże , to w każdym widzę nie jego zakłamanie, nie jego fałsz, jego grzeszność, ale w każdym nawet wrogu widzę umęczonego Chrystusa na drodze krzyżowej. A skoro tak, to pomagając bliźnim pomagam samemu Bogu.

Rozglądam się wokół i widzę jak niespodziewana śmierć przemienia serca człowieka w popiół . Czy mogę być bezradny. Mam obie ręce, jeszcze sprawne by działać. Mam jeszcze siłę woli. Po co? By nie tylko mieć nadzieję, że mogę coś zmienić, poprawić, ulepszyć. Ulżyć nie tyle sobie ale drugiemu. Mogę robić wszystko, byle nie wpadać w rozpacz. Pytam siebie w czym mogę Ci dzisiaj pomóc Boże. Nawet jak jestem chory, nie jestem bezradny. Zawsze znajdę sposób by pomóc , choćby modlitwą wstawienniczą za drugich, słowami pocieszenia, otuchy.

Dzieciom, wnukom mówię zrób choć jeden dobry uczynek w ciągu dnia. Dziadku co mam zrobić? Pomyśl jak ulżyć drugiemu. A ja stary baran natrętnie pytam Boga w czym mam Mu pomóc. A on Ojciec mi wali prosto. Czyń sobie ziemię poddaną . Jeśli będziesz ją ze Mną zmieniał dojdziesz do Mnie. Im częściej i bardziej umolnie będziesz Mnie pytał Co mam robić, w czym Ci Boże pomóc tym dalej zajdziesz. Znajdziesz drogę do mnie w każdym człowieku. To nie ja mam szukać pocieszenia, ja mam je dawać. Wtedy tam gdzie smutek zapanuje wesele. Dając drugiemu sam otrzymam. Umierając każdego dnia w sobie, budzę się do życia wiecznego.
Boże uczyń mnie swoim narzędziem.

niedziela, 5 lipca 2009

post #89

Odpowiedź na post 89 z forum Koniczynka wątek :Dzienniczek Jerzego oraz na 3 komentarze do wpisu : Koniczynka w liczbach z 24.06.09

Cytuję treć postu 89


Koniec banicji.


Powrócił nick IRENA-EWA, na prawach użytkownika.


Wszystko znowu dostępne.... jeśli będziecie chcieli wrócić..... (???)


Za przesadę z mojej strony ------>>> PRZEPRASZAM!!!! (powinnam zweryfikować regulamin)


Jak zdrowie Ewo?

Proszę kierować wszelkie pytania do administratora




Samograj napisał:

Koniec banicji. Powrócił nick IRENA-EWA, na prawach użytkownika. Wszystko znowu dostępne....


W najdalej idących spekulacjach nie spodziewałem się tego, że po dziewięciu dniach zostanę szarym- niebieskim użytkownikiem. Do czerwonego koloru (a takim ostatnio opisywany był mój nick na forum), jeśli nie łączyło się go z białym, miałem wstręt od urodzenia.


Samograj napisał:

jeśli będziecie chcieli wrócić..... (???)

Wracam jak marnotrawny syn w „ojcowskie” ramiona. I gdybyś była Aniu „pod ręką” wycałowałbym Ciebie na powitanie, tak jak syn ojca.


Gdy chodzi o Ewę to ona nigdy nie opuściła Koniczynki. Tak się złożyło, (samograj napisał: Widzę faceta, ...dla którego zwykły zbieg okoliczności jest ZRZĄDZENIEM OPATRZNOŚCI), że Ewa czytająca wcześniej prawie codziennie zapiski na forum nie odczuwała przez te dziewięć dni potrzeby by, po włączeniu komputera zobaczyć pod banerem taki oto wpis w ramce ( przytaczam go w całości, z jedynym celem zarchiwizowania go po to, bym nie robił niepotrzebnych rzeczy – choć to wcale nie takie proste, bo to co dla jednego jest ważne, dla drugiego wydaje się błahostką, a nawet rzeczą szkodliwą).

Zostałeś zbanowany na tym forum Administrator zostawił następującą wiadomość:

Ban dla Jerzego ... na oderwanie się od niepotrzebnych rzeczy ... zmieniłam zdanie w ostatniej chwili i ... nie banuję IP i maila ... jeśli Ewa wyrazi chęć zarejestrowania się i będzie pisała o swojej chorobie ... nie mam nic przeciwko temu ... ZAPRASZAM CIĘ.

Ewa nie czytając do dzisiaj tego komunikatu uniknęła niepotrzebnych nerwów z tym związanych, a ja nie musiałem się przed nią kolejny już raz tłumaczyć.


Samograj napisał:

Za przesadę z mojej strony ------>>> PRZEPRASZAM!!!! (powinnam zweryfikować regulamin)

Twoja Aniu przesada myślę, że z czasem się wyjaśni, a przeprosiny skoro czułaś, że masz za co przepraszać, to z otwartym sercem przyjmuję i odwzajemniam się podobnymi. Twoje obligować mnie będą do takich działań, byś nie musiała się uciekać do tak drastycznych środków. Będę pewno dla niektórych osób nadal kontrowersyjny i drażniący i nie dużo będę potrafił w sobie zmienić (co pozwoliłaś sobie swego czasu zauważyć) dlatego postanowiłem wypowiedzi na forum ograniczyć do niezbędnego minimum. Kto będzie chciał mnie czytać skorzysta z bloga.

Jako osoba , która publicznie na forum, swego czasu powiedziała, że chce być święta – nie może być widziana inaczej. Każdy człowiek, a więc i ja chcę kroczyć własną drogą do świętości. Czy na pewno własną? Lepiej mi powiedzieć drogą, którą mi Bóg wyznaczył. Jak tylko chcę iść własną, (Stwórca nie pozbawił mnie wolnej woli), to nic z tego nie wychodzi. Jestem prostowany, chociażby przez Ciebie Aniu.

Jeśli Bóg kocha , to mnie ochrania, także przed ludźmi – ma taką moc, taką siłę. A ja mu na to: Panie mój, Boże nasz siłę masz, siłę dasz. Nie chodzi o to , żeby mnie chronił przed niechęcią ludzką, przed trudnościami współżycia z ludźmi. On będzie mnie chronić przed tymi, którzy mogliby zgubić duszę moją, z którymi, albo przez których mógłbym zgrzeszyć. Myślę, jestem o tym nawet przekonany, że może dopuszczać takie przeżycia z ludźmi, które mnie mają uczyć pokory. To nie tak, że Bóg zniszczy wszystkich , którzy mnie drażnią, denerwują i nie lubią (jak choćby sąsiad z pieskiem, gimnazjalistki, czy niektórzy forumowicze). Bóg nie zniszczy żadnego dobra , ani we mnie ani w nich, ale ratuje mnie przed tym, co we mnie i co w nich.

Modlę się , ale jakoś inaczej , w sposób nie do opisania. Wydaje mi się, że uchwyciłem nowy punkt patrzenia. Widzę Miłosierdzie Boże i przez Niego inaczej spoglądam na drugiego człowieka. W drugim człowieku widzę obecność Boga, pomoc Boga i możliwość najdalej idącej Bożej ingerencji.

W czasie dzisiejszej niedzielnej eucharystii stają mi przed oczyma wszyscy żywi i zmarli potrzebujący mojej modlitewnej pomocy. Nie mam problemów z modlitwą, która kończy się Pojednaniem. Wychodzę z kościoła z gotowym planem udziału mego dzwonu Pojednanie w kolejnym niemym poznańskim Marszu dla Życia.

O co chodzi z tą weryfikacją regulaminu – nie rozumiem?

Samograj napisał: Jak zdrowie Ewo?

Na to pytanie najlepiej byłoby by odpowiedź dała na forum Ewa. Kiedy to będzie, nie umiem powiedzieć? Dzisiejszy południowy spacer z kulą (paradujemy tak od kilku dni z nią po Baranowie) skończył się bardzo szybko. Być może południowy upał to sprawił, że wróciła powłócząc nogami, strasznie zmęczona. Gdy po trzech godzinach odżyła siadła za kierownicą i pojechaliśmy do rodziny w odwiedziny wysłuchać relacji z tygodniowego pobytu w Rzymie. Słuchając uważnie wrażeń co rusz to prostowała rozmówcę, odtwarzając z pamięci dokładnie zarejestrowane, nazwy i szczególiki ze swojego pobytu w Wiecznym Mieście sprzed ponad dwudziestu laty. Na moją zachętę by po powrocie do domu coś napisała na forum odpowiedziała krótko; zobaczę i zakończyła pytaniem a znasz kogoś chorego żeby sam pisał o swojej chorobie i siadła przed telewizorem.

Kończąc tego posta Samograj napisał: Proszę kierować wszelkie pytania do administratora.

W pierwszej chwili miałem mnóstwo pytań. Z upływem dni sam znajdowałem na nie odpowiedzi. Do końca zostało tylko jedno, może nie pytanie, a żal. Dzisiaj wiem, że chyba nieuzasadniony i nie zamierzony przez Anię.

Otwierając niekiedy kilka razy dziennie panel Koniczynki ukazywał mi się zawsze ten sam komunikat o banie, a klawisz „Indeksu” był na stałe wyłączony. By cokolwiek w międzyczasie się dowiedzieć, co się dzieje na części jawnej Koniczynki, nie mówiąc już o fragmentach utajnionych musiałem korzystać „ jako gość” z pomocy komputerów przyjaciół i rodziny. Tłumaczenie im dlaczego zostałem zbanowany, tak by winy za to co się stało nie zwalać na innych, było dla mnie dodatkową lekcją pokory.

Jeśli moja wypowiedżzostanie potraktowana jako mieszanie się do spraw Koniczynki to zostanę nieodwołalnie zbanowany, jeśli zaś zostanie potraktowana jako moje odczucia związane z Koniczynką to zobaczymy co się wydarzy?