W naszej małżeńskiej sypialni dwie przeciwległe ściany, od podłogi aż po sufit, zajmują dwie szafy meblościanki. Jedną z książkami, u wezgłowia małżeńskiego łoża, opisałem na forum w Koniczynce. Dzisiaj chciałbym się zająć drugą szafą, a konkretnie kilkoma w niej półkami. Ta druga szafa to generalnie bieliźniarka. Kilka półek to tradycyjnie moje półki. Na jednej leżą koszule z długimi rękawami, na drugiej z krótkimi i pidżamy, a na trzeciej slipy i podkoszulki. W szufladzie znajdują się skarpety. I nic by w tym nie było nadzwyczajnego, gdyby nie to, że musiało upłynąć czterdzieści lat małżeństwa bym zauważył, że na półkach tych zawsze panuje wzorowy porządek. Cała bielizna poskładana jest zawsze starannie rękoma mojej żony. Zawsze tak samo i zawsze leży w tym samym miejscu. Gdybym nagle stracił wzrok mógłbym się ubrać bez kłopotu od A do Z. Niby to takie normalne, a jednak .... Po każdym praniu, z tą samą skrupulatnością przez czterdzieści lat, ręce mojej Ewy układały równo, z pietyzmem moje ciuchy. Nic nigdy nie zakłóciło tego układu. Procedura, nigdy nie wyartykułowana głośno przez nikogo, przetrwała wszystkie ciche dni. Dla mnie całe szczęście, że w porę, przed pół rokiem, to zauważyłem. Lepiej późno niż wcale, można powiedzieć. Tego układania nie przerwały nawet kolejne operacje żony. Tak to potrafiła zorganizować, że nawet miesięczna niedyspozycja nie zachwiała ustalonej procedury. Ewa potrafiła zadbać o to, bym wszystkiego miał wystarczająco dużo, a ostatnią rzeczą przed pójściem do szpitala było dla Niej opranie męża.
Dlaczego dzisiaj o tym piszę? Bo pierwszy raz w życiu przyszło mi Ją zastąpić w układaniu własnej bielizny na półkach. Nie mam o to do niej żalu. Wręcz przeciwnie. Jestem jej bardzo wdzięczny. Gdybym chciał spłacić ten dług, nie starczyłoby mi 100 lat życia.
Dziękuję Kochanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz