Przy wczorajszym upale nie miałem sumienia wyciągnąć Ewy na spacer. Cały dzień spędziliśmy w ogrodzie w cieniu rozłożystej jabłoni. Mamy dwie 30. letnie jabłonie: wczesną z lekka różowymi owocami i drugą późniejszą - antonówkę. Gdy Ewa czytała książę pod antonówką, ja oberwałem różowe jabłka z drugiego drzewa. Były dojrzałe i dorodne i co rusz któreś spadając nabijało sobie siniaka. Te najmniejsze poszły od razu w czterolitrowe słoje. W całości i z ogonkami zostały zalane słodką wodą i wstawione na pół godziny do piekarnika. Zimą oblane budyniem będą doskonałym deserem, a sok swoim aromatem pobije wszystkich kartonikowych konkurentów.
Na kawę zaprosiliśmy na pogaduszki dwie siostry, obie w naszym wieku. Jedna z nich zabrała ze sobą syna. Chciałem im się pochwalić dzwonem. Od czasu jak mamy go poświęconego przez naszego Ks. Proboszcza, dzielę się tą radością ze wszystkimi.
Przy lodach, z truskawek i śmietankowego budyniu zamrożonych i utartych przy użyciu termomiksu rozmowa zeszła na sprawy zdrowia Ewy, a potem babci Gertrudy. Jej też chciałem pokazać dzwon. Niesprawna, nie mogąca chodzić opuszcza co drugi dzień na kilka godzin dom, w wózku inwalidzkim, w którym wożona jest na dializy. Przerwanie dializ to pewna śmierć z powodu mocznicy, na którą choruje od roku. Po tygodniu całkowitej utraty świadomości i miesiącu pobytu na OIOM-ie dochodzi powoli do siebie. Zrobiłem jej w kilkunastu egzemplarzach, dla wszystkich wnuków i prawnuków, album z jej życia. Była okazja by pochwalić się nim wczorajszym naszym gościom .
Bardzo spodobał im się parafialny pomnik. Dziękujemy Ci Aniu żeś przywiozła do nas Alę i Stefana. Przez lata tyle o nim słyszeli z opowiadania. Pokazałem im dwa widoki. Jeden z kuchennego okna i drugi sprzed pomnika, z miejsca gdzie każdego dnia klękam do porannej modlitwy. Takiej kompozycji nie mógł wymyśle ć żaden ludzki nawet najwspanialszy architekt. To co jedni nazywają przypadkiem, ja nazywam Bożą Opatrznością. Bo jak inaczej mogę nazwać odbijający się jak w lustrze w gładzi pomnikowej nasz dom i stojącego na nim Chrystusa Miłosiernego wygroszkowanego w gładzi kamienia pomnikowego.
Stefan spytał mnie, jak ludzie odbierają to moje codzienne klęczenie przed pomnikiem ? Nie wiem! Nie za bardzo mnie to interesuje - odpowiedziałem. Ala powiedziała , że jej Stefan, mimo że taki stary, też klęka każdego dnia do modlitwy. Opowiedziałem im wtedy historię z dwoma dziewczynami i sąsiadem, który wyzwał mnie od wariata, jak zwracałem dziewczynom uwagę, ze nie należy tyłem do Chrystusa siadać na pomnikowych stopniach. Ania spytała - a jak to teraz wygląda? Historię o pojednaniu sąsiada z wariatem słyszała już na imieninach Piotra.
Jeśli chodzi o dziewczyny, to równo miesiąc temu 2 lipca, po skończonych przez ks. Proboszcza modlitwach, podjechały na wrotkach pod pomnik i siadły na murku, podsłuchując o czym dyskutują ze sobą ludzie stojący na placu. Gdy się wszyscy rozeszli i zostałem tyko sam, by pozanosić krzesła do domu, siadły wyzywająco w tym samym miejscu co przed dwoma miesiącami, tyłem do Chrystusa, żywo ze sobą rozmawiając. To na pewno nie była modlitwa, to była prowokacja w stosunku do mnie, którą po prostu olałem. Po 15 minutach, bez jednego słowa z mojej strony, rozjechały się do domów.
A Sąsiad ? Jaki on mi sąsiad. Pisząc o nim przed dwoma miesiącami jakoś musiałem go nazwać. Po pierwsze jest ode mnie dużo młodszy, po drugie w Baranowie wybudował się piętnaście lat po nas, po trzecie ani w kościele go nie widuję (co nie oznacza że może chodzić w niedzielę do kościoła) ani w miejscowym sklepie, nie stoi też z kompanami z piwem, po czwarte on ma psa, a ja nie mam, on chodzi z nim na spacery, a ja ostatnio chodzę z Ewą - niestety przez ostatnie dwa miesiące (od opisanego spotkania, kiedyśmy to sobie ręce podali) nie spotkałem go. Do incydentu, gdy nazwał mnie wariatem, nie wiedziałem gdzie, w tej naszej nie tak znowu rozległej wiosce, mieszka. Jakże wobec tego miałem mu mówić pierwszy dzień dobry, nie zamieniwszy z nim wcześniej ani jednego słowa. Ja się na niego nie gniewałem. Ja go po prostu nie znałem. Dzisiaj to co innego przeprosił mnie, podałem mu rękę a jak go spotkam, nie będę czekał aby się pierwszy mnie ukłonił.
Na wspominkach i oglądaniu zdjęć zeszło nam do wieczora. Zaprosiłem wobec tego gości, by zechcieli się z nami wspólnie pomodlić przed pomnikiem, gdzie każdego drugiego i szesnastego dnia miesiąca parafianie wspólnie modlą się o szybką beatyfikację papieża Jana Pawła II . Wczorajszego dnia mieliśmy jeszcze szczególną intencję za siostrę, której bardzo potrzebna jest nasza modlitwa, za jej pojednanie z Bogiem.
Punktualnie o dziewiątej ks. Proboszcz dał mi znak. Stojąc z ludźmi pod pomnikiem , ciągnę za sznurek przywiązany do serca dzwonu. Bim... bim... bim... i przy piątym bim... urywa mi się sznurek. Ksiądz proboszcz rozpoczyna modlitwy . A mnie przez głowę przelatuje myśl PRZERWANE POJEDNANIE za wszelką cenę uruchom je bracie – siostra czeka, byś je pomógł przywrócić. Przeskakuję przez jezdnię, wpadam biegiem na posesję, dopadam do dzwonu ciągnąc za urwaną końcówkę sznurka kończę dzwonienie. Cztery bim.., bim..., bim...,bim.., ogłusza mnie na kilka minut. Nie słyszę początku koronki. Ogłuszony robię cztery zdjęcia modlących się osób. Będą do kroniki. Nie, nie będą. Zdjęcia są fatalne, poruszone, rozmyte. Nie wiem co się stało. Tak złych zdjęć na chyba 10 tysięcy zrobionych jeszcze w życiu nie zrobiłem. Koronkę kończę razem z innymi powoli dochodząc do siebie. Przytomnieję gdy ks. Proboszcz mówi : A teraz pomódlmy się jeszcze za tych którzy potrzebują naszej modlitwy, tych którzy prosili nas o modlitwę, a także za naszych bliskich zmarłych. To za naszą siostrę, jej dzieci , męża i rodziców myślę sobie i łączę się ze wszystkimi, którzy raczyli odpowiedzieć modlitwą na mój apel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz