poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Pogrzeb Taty Wawika

Dnia 31 sierpnia 2009 pożegnaliśmy na cmentarzu winiarskim ś.p.Tatę Wawika

Uroczystości pogrzebowe odbyły się po Mszy św. ogodz. 12:00
odprawionej w kościele p.w. Opatrzności Bożej na os. Bol. Chrobrego w Poznaniu
odprwaionej przez ks. Szczepana z par. p.w. Karola Boromeusza z os. Pod Lipami

W czasie przejścia z kościoła do miejsca pochówku konduktowi żałobnemu,
oprócz m. innymi naszej modlitwy, towarzyszył dźwięk dzwonu z przycmentarnej dzwonnicy.


Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj Mu świeci.
Na wieki wieków. Amen!

Dzwon Pojednanie okazał się tym razem zbyteczny.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Ślub chrześniaczki 29.08.2009


Trzy pokolenia


Wprowadzenie chrześniaczki przez ojca

Zanim nowożeńcy złożyli przysięgę małżeńską, jako że ślub odbył się w czasie Mszy św. ksiądz wygłosił krótką homilię, w której nawiązał do odczytanej Ewangelii i pierwszego czytania. Poprosił zebranych by otoczyli nowożeńców pamięcią modlitewną, nie tylko dzisiaj ale i później
. Nowożeńców zachęcił by starali się o większe dary niż posiadają. Wy jesteście światłem świata. Jeśli stracicie swój smak, to któż Was osoli - nawiązał od dzisiejszej Ewangelii. Niech Wasze światło świeci przed ludźmi, by ludzie widzieli Wasze dobre uczynki. Prawdziwa miłość nigdy nie ustaje. O takiej miłości dzisiaj myślimy. O taką miłosć się dla Was modlimy. Na drodze wspólnego pielgrzymowania niech każdy człowiek wskazuje Wam drogę do Pana. Niech Was ogarnia pełnia łaskawości Pana zakończył słowami psalmu swoją homilię kapłan.
A w modlitwie powszechnej jednym z wezwań było: Módlmy się by małżeństwa skłócone doznały pojednania.


Złożenie przysięgi


W Nim szukajcie wzmocnieniaWaszgo związku

Do błogosławieństwa kapłana, dołączam własne.


Uroczystoć kończy się podpisaniem aktu ślubu.


Szczęśliwi małżonkowie.


Przyjmijcie nasze najserdeczniejsze życzenia


Rodzina chrześniaczki zaprasza na przyjęcie weselne.

piątek, 28 sierpnia 2009

Pierwsze pojednanie


Nasze jest dziś, a Boga wczoraj, dziś i jutro.
Czy wobec tego może nam być smutno?
(parafraza Emilii Waśniowskiej)

Pierwsze pojednanie

O pojednaniu słów kilkoro!

Najdawniejsze pojednanie, jakie pamiętam miało miejsce chyba w kwietniu, ponad 12 lat temu. A było to tak, że nasza najstarsza wnuczka wówczas sześcioletnia zwracała się, od czasu gdy zaczęła mówić, do swego dziadka per „proszę pana”. Nie było to przyjemne ani dla samego zainteresowanego, ani dla mnie, a także dla całej dalszej rodziny. Po każdym takim „występie” dziadek przez kilka dni nie mógł dojść do siebie. Gdy na imieninach Barbary w 1996 roku po raz kolejny zwróciła się do niego w ten sposób, nie wytrzymał nerwowo i sześcioletniej wnuczce zwrócił głośno uwagę, że nie jest dla niej żadnym panem, a po informację kim jest ma się zwrócić do swoich rodziców. Powiedział to dość donośnym głosem, tak by wszyscy mogli usłyszeć! Synowa z synem speszyli się i po niedługiej chwili, dziękując za gościnę, wyszli z przyjęcia.

Trzeba było jeszcze ponad trzech miesięcy, by młodzi małżonkowie po sześciu latach się przemogli, przyszli z przeprosinami i wyciągnęli do rodziców rękę. Na ten gest pojednania byliśmy my starzy gotowi od dawna. Co wpłynęło na to, że synowa po latach cichych dni się przełamała niech pozostanie ich tajemnicą. Może jej ciąża , o której przy okazji pojednania nas poinformowała (tak przed laty tego nie nazywaliśmy), miała na nasze zbliżenie istotny wpływ. Wtedy – przy okazji przeprosin – siedząc na tapczanie w pokoju Łukasza pokazała nam swój zaokrąglony brzuszek, na którym widać było ruchy kolejnego wnuczęcia. Na koniec młodzi zaprosili nas do siebie na obiad, na którąś z kwietniowych niedziel.

My starzy nie wracaliśmy w rozmowach do tego, co się między nimi a nami wydarzyło, w związku z czym atmosfera owego pierwszego po latach spotkania nie była zbyt „ciężka”, aczkolwiek rozmowa nie bardzo się nam kleiła. Natalia przygotowała wyśmienitego duszonego kurczaka, który był pod skórą nadziewany farszem i nie mniej pyszną kawę oraz coś słodkiego do niej (dziś już nie pamiętam co to było, ale pamiętam, że było rewelacyjne). Nie ukrywam, że ta pierwsza historyczna wizyta u synowej i syna była dla mnie ogromnym wysiłkiem psychicznym.

Jakież było moje zdziwienie, gdy następnego dnia po wizycie zadzwonił do nas Picio (Jurka przyjaciel – ginekolog) i oznajmił, że nasza synowa urodziła sześcio miesięczne martwe dziecko, zaś ją ledwie odratował, gdyż zaczęła postępować już gangrena. Pamiętam, że dość długo musiała leżeć w szpitalu, ale ile dni tego już nie pamiętam.

Wyobraźcie sobie, jakie mieliśmy wyrzuty sumienia: czy przypadkiem wysiłek jaki Natalia włożyła w przygotowanie obiadu i kawy nie spowodował, że urodziła martwego dzidziusia, czy też może emocje związane z naszą wizytą nie spowodowały, że dzieciątko przestało żyć? Czyżby śmierć maleńkiej Maryjki, bo takie imię nadali dzieciątku, miała być ofiarą jaką należało ponieść, by pojednać się po latach? Takie i tym podobne myśli kołatały się w naszych głowach do czasu gdy dostaliśmy ostateczny werdykt z sekcji zwłok maleństwa, a mówił on o jakiejś wściekłej bakterii (dziś już nie pamiętam jak się nazywała), która taką sytuację spowodowała.

Pogrzeb naszej sześciomiesięcznej drugiej wnuczki Maryjki, która nigdy nie ujrzała światła dziennego odbył się na cmentarzu przy ul. Wojciechowskiego – tym samym, na którym odbędzie się za kilka dni pogrzeb Ojca Wojtka.

Jest więc doskonała okazja by nasz dzwon Pojednania zabrzmiał nad mogiłą naszej maleńkiej wnusi oraz kolejny raz połączył to co się pozrywało.

czwartek, 27 sierpnia 2009

próba

abcde

M.B.Częstochowskiej

26 sierpień Matki Boskiej Jasnogórskiej

Dzień rozpocząłem od porannej modlitwy za znajomych z forum i ich chorych i zmarłych.. Potem tradycyjne już wejście w internet na „nadzieję na lepsze jutro”, a tam krótki komunikat: Remont - Forum ZLIKWIDOWANE!!!! Nie wierzę własnym oczom. Już kiedyś był remont forum, ale wtedy nie było mowy o likwidacji? Co się stało? Pewno to ja jestem tego przyczyną - przychodzi refleksja. Co się takiego wydarzyło przez ten tydzień, że dyrekcja zlikwidowała „nadzieję na lepsze jutro”? Zdecydowanie już lepszy był poprzedni komunikat, jaki od tygodnia ukazywał się na moim ekranie: „Sorry ... dostałam na Ciebie zbyt dużo skarg ... to już definitywne pożegnanie z Tobą”. Ja zostałem sam z Chrystusem Miłosiernym i wyrytym w kamieniu pomnikowym napisem: „Daję wam największy skarb na trzecie tysiąclecie Boże Miłosierdzie” , ale pozostali forumowicze ? Gdzie Oni znajdą nadzieję na lepsze jutro? Czyżby umarła? Chrystus też umarł, ale po trzech dniach zmartwychwstał – przychodzi refleksja. Jeśli to Boża sprawa, to i ona się odrodzi, w takiej czy innej formie – myślę sobie i biorę się za szykowanie śniadania dla Ewy.

Musle z mlekiem proszę, może być letnie słyszę głos z łazienki. Obolała ze złamanymi żebrami bierze prysznic przed dzisiejszą wizytą u neurologa. Ubrała się sama, tylko sandały muszę jej zapiąć na rzepy. Każdy ruch powoduje ból. Cierpi tak jak ja, od tygodnia, od moich urodzin, kiedy to przewróciła się na cmentarzu, pomagając mi uporządkować grób Lukasza. Jedź wolniej, uważaj hopka, delikatniej na zakrętach - słyszę co rusz obolały głos pasażerki. Jakże trudno mi wysiadać z samochodu na prawą stronę. Trudno, ja musiałem się nauczyć siadać po lewej przy kierownicy, to Ty musisz się nauczyć wsiadania i wysiadania jako pasażer.

Do wizyty zostało 20 minut. Idziemy do kaplicy budującego się kościoła pw św. Karola Boromeusza – to wotum wdzięczności poznaniaków za pontyfikat JPII . Tu Michał w maju przyjął swoją I komunię św. I my przystępujemy do stołu pańskiego. Krótkie dziękczynienie za brak „cech wskazujących na wznowę procesu rozrostowego” i z pośpiechem o 8:45 siadamy pod gabinetem.

Proszę się położyć na kozetce. Ewa powoli siada i wyciąga swoje obolałe ciało. Jeszcze dobrze się nie zszedł z ciała ogromy siniak - tatuaż jaki pozostał po przewróceniu się na otwarte drzwi komody przy omdleniu sprzed miesiąca, a tu nowe cierpienie - złamane żebra. Zamknąć proszę oczy , prawy palec do nosa, lewy, Prawą ręką chwycić lewe ucho, potem lewą chwycić prawe. Oczy w górę . Podgiąć nogi w kolanach. Młotek bije w to zasiniaczone obolałe kolano. Piętą przejechać po goleni. Rutynowe badanie pani dr neurolog Katarzyny Ulatowskiej-Błaszyk Zdjęcie MR na podświetlaczu. Tu w tylnej części jest móżdżek. A tu widać 9 mm kolorowe ognisko niedokrwienne. Dostajemy receptę na Polokard i umawiamy się na kolejną wizytę za trzy miesiące. To tej Pani, pod opieką której Ewa przebywa od czterech lat możemy podziękować, że nie zlekceważyła wznowy glejaka i skierowała ją we właściwe ręce neurochirurga.

Drugie śniadanie jemy u syna. Pokazuje nam zdjęcia z wakacji. Z podziwem przyglądamy się kolarskim górskim wyczynom naszego najstarszego wnuka Witka oraz linowej ścieżce zdrowia całej trójki na zboczach Szyndzielni

Na 12:00 podwożę Ewę do dentysty. Nauczona doświadczeniem ostatniego lutowego rwania, tuż po chemii w czasie gdy krzepliwość krwi spadła do 42 teraz dba o swoją częściowo już pustą szczękę.

Na wieczornej Mszy św. w uroczystość M.B.Częstochowskiej niedużo więcej ludzi niż w codziennym dniu. Msza św. bardzo uroczysta, z homilią. Modlitwą obejmuję pozbawionych nadziei na lepsze jutro i ich zmarłych.

Siedzimy z Ewą przy wieczornej kawie na owitym winoroślą balkonie u siostry i szwagra . Zaległe imieniny Bolka i bieżące Marysi – mojej chrześniaczki. Doskonała okazja by pogwarzyć z rodziną. Obok w salonie solenizantka gości swoich przyjaciół z neokatechumenatu. Rozmawiamy o mającym się odbyć za kilka dni siódmym marszu dla życia.

To będzie niedziela 6 wrzesień. Marsz ma wyjść spod kościoła Najświętszego Serca Jezusowego i św. Floriana na Jeżycach po Mszy św. o godzinie 10:15, a więc około 11:00, przejść od Rynku Jeżyckiego ul.Dąbrowskiego do pętli tramwajowej na Jeżycach i zakończyć się przy cmentarzu i kościele Chrystusa Dobrego Pasterza przy ul. Nowina.

Przemarsz uczestników odbywa się w całkowitej ciszy, bez transparentów

Myślę, że organizatorzy nie będą mi mieli za złe, jeśli w przemarszu weźmie udział mój przed miesiącem poświęcony dzwon POJEDNANIE.

Do domu wracamy o 22:00. Na poręczy, przy której każdego dnia modlę się, siedzi młody chłopak, a przed nim na schodach pomnika dwie dziewczyny. Przy krawężniku na jezdni na wprost pomnika zaparkowany skuter. Cała trójka urządziła tu sobie schadzkę. Wprowadzam samochód do garażu. Pewno to te same dwie dziewczyny z sąsiedztwa: Karolina i Aza, które swego czasu tłumaczyły mi, jak to one się modlą, siedząc tyłem do Chrystusa Miłosiernego. Zwróciłem im wtedy uwagę, a chcąc zrobić im zdjęcie zostałem wyzwany od wariata.

Nie mogę tego tak zostawić myślę sobie. Z ogrodu biorę trzy krzesła, z tych które to wystawiam każdego drugiego i szesnastego dnia m-ca ich babciom w czasie wspólnych modlitw pod pomnikiem. Zanoszę je na plac który chciałbym, by nazywał się Placem Pojednań przed Bożym Miłosierdziem. Grzecznie proszę chłopaka, na którego wołają nie wiadomo czemu Gele oraz Azę i Karolinę by przesiedli się na wygodne ogrodowe krzesła. Nie mają nic przeciwko temu i siadają bezpośrednio za moimi plecami.

Ja klękam przy poręczy mając z lewej JEZU a z prawej UFAM TOBIE i rozpoczynam półgłosem swoje wieczorne modlitwy. Oni siedząc za moimi plecami też półgłosem rozmawiają , co rusz podśmiechując się. Jest już po 22:00 i wszyscy i Oni i ja zachowujemy się tak, jak na tę porę dnia przystało. Mimo, że siedzą tuż za moimi plecami, ich głosy nie zakłócają mojej modlitwy. Przypominają mi się słowa usłyszane dzisiaj o 15:00 w Radio Maryja czytane z dzienniczka św. siostry Faustyny: „Grzesznicy pamiętajcie, że macie świadka czynów swoich”. Usłyszane w radio słowa, zapisałem na karteczce nie myśląc, że tak szybko staną się potrzebne. Nie modlę się za tych młodych ludzi. Nie zasłużyli sobie dzisiaj na moją modlitwę. Gdybym ich wymieniał w koronce po imieniu mówiąc: „miej miłosierdzie dla Karoliny, dla Azy , dla Gela i dla całego świata” pewno by któreś z nich słysząc swoje imię oburzyło się i zrobiłaby się z tego awantura, a ja chciałem w spokoju dokończyć wieczorne pacierze.

Bardziej od słów i śmiechów przeszkadzał mi poruszający się czarny cień na schodach, który to reflektor uliczny oświetlający pomnik kładł na schody w momencie gdy Gela wstawał z zielonego krzesła ogrodowego, by przynieść Paniom papierosy. To czarne ruszające się na schodach przypominało tego, który pewno nie może ścierpieć postaci Chystusa stojącej na moim domu, gdy klękam w tym samym miejscu za dnia do modlitwy. Tym razem wybrał sobie ciemną noc, w Jej święto myślę kończąc modlitwą: „Pod Twoją obronę”. Nim po prawie pół godzinie podniosłem się z klęczek, zaśpiewałem jeszcze półgłosem: „Wszystkie nasze dzienne sprawy, przyjm litośnie Boże prawy ...” Im ciszej się robiło za moimi plecami, tym mój głos był cichszy. Myślałem, że będę musiał przerwać śpiewanie. Ale nie, głosy się odezwały i mogłem dokończyć trzecią zwrotkę.

Jak skończycie, to proszę wnieście krzesła na moją posesję, zostawię bramę otwartą. Życzę dobrej nocy. Cała trójka odpowiedziała dobranoc.

Gdy po 23:00 przez otwarte na oścież drzwi balkonowe doszedł do moich uszu odgłos uruchamianego skutera podszedłem do kuchennego okna, by spojrzeć na pomnik. Na placu Pojednań nie było żywej duszy. Pozostało mi tylko zamknąć bramę wjazdową. Krzesła stały na trawniku pod jałowcem. Dziękuję.

sobota, 22 sierpnia 2009

Mam glejaka część 1 "Na Lutyckiej"

Wstęp - wprowadzenie.
Poniższe zdjęcia są uzupełnieniem tekstu opublikowanego przez usera IRENĘ -EWĘ na portalu internetowym "Koniczynka z nadzieją na lepsze jutro" w wątkach pisanych po czterech latach od operacji w dniach od 28.07.09 do 19.08.09
przeze mnie w wątku : czasami to cud, ale wiara zawsze daje siłę, posty od 93 do 110 (ogólno dostępne)
oraz przez męża Jerzego w wątku: zapiski Jerzego, posty od 98 do 124 (dostępne tylko dla zalogowanych uczestników forum).
Za utrudnienia powstałe z tego powodu - przepraszamy.


Do szpitala szpitala przy ul. Lutyckiej zawiozłam się sama, praktycznie z ulicy, na ostry dyżur w dniu 28.07.2005. Po dowiedzeniu się, że mam 5 cm średnicy guza mózgu zawierzyłam swoje życie Bożemu Miłosierdziu za przyczyną Ojca Świętego Jana Pawła II. Na zdjęciu kaplica szpitalna miejsce mojej i męża modlitwy.


Mąż odwiedzał mnie dwa razy dziennie


Odwiedziny synowej i syna


Odwiedziny bratowej


Po otrzymaniu furosemidu biegałam często do ubikacji

Drzwi do pokoju szpitalnego to takie szczególne miejsce. Wszyscy chorzy leżący na sali tam najczęściej kierują swój wzrok. W nich ukazuje się rano pielęgniarka z termometrami , w nich pojawia się lekarz dyżurny, a w czasie porannego obchodu staje cała świta z ordynatorką na czele. W drzwiach ukazuje się oczekiwany mąż z odwiedzinami. W nich pojawia się każdego dnia ksiądz z Najświętszym Sakramentem. Nad drzwiami wisiał maleńki krzyżyk, na którym spoczywał mój wzrok. Patrząc na Niego, łatwiej mi było zapomnieć o własnym cierpieniu i o tym co mnie w najbliższych dniach czeka. Z Nim dzieliłam się troską, czy zechcą mnie operować, czy też nie? Jemu powierzyłam siebie.

Opowiadanie Michała

Poświęcenie dzwonu Pojednanie

Fotoreportaż został przygotowany jako praca na konkurs fotograficzny : MOJE WAKACJE ogłoszony przez Przewodnik Katolicki latem 2009 roku. Z racji na dodany pod zdjęciami poszerzony komentarz oraz większą liczbę zdjęć wykonana praca przekroczyła wymogi konkursu i dlatego została ostatecznie opublikowana na blogu.


Nasz dzwon POJEDNANIE

Na imię mam Michał. W tym roku po raz pierwszy przystąpiłem do Komunii św. Jednym z prezentów, jakie dostałem z tej okazji, była cyfrówka do robienia zdjęć. Tegoroczne wakacje spędzam raz z mamą, a raz z tatą, robiąc z nich kronikę. Za wzór mam kilka albumów z opisanymi zdjęciami z poprzednich wakacji nad morzem z dziadkami.

Niestety, w tym roku dziadkowie nie planują wyjazdu z wnukami. Babcia Irenka miała dwie operacje guza mózgu i ciężko jest jej poruszać się samodzielnie. Za to my na jeden dzień wybraliśmy się do dziadków do Baranowa. Tym wybranym dniem był 22 lipiec – dzień szczególnie uroczysty dla moich dziadków. Jak co roku obchodzą tego dnia rocznicę ślubu. Ta była już czterdziesta druga. Każdego roku zamawiają za siebie Mszę św., na którą zawsze zapraszają moich rodziców, moją ciocię i wujka z kuzynkami, oraz mnie z braćmi.
Tego roku po raz pierwszy mogłem w intencji dziadków przyjąć Pana Jezusa. Sprawiłem im tym radość – tak powiedziała babcia.

Po Mszy św. ks. Proboszcz poświęcił nasz rodzinny dzwon. W ubiegłym roku zamówił go w odlewni dziadek. Nazywa się POJEDNANIE i są na nim wyrzeźbione ręce oplecione kapłańską stułą. Dziadek powiedział mi w sekrecie, że po jednej stronie są to ręce moich rodziców, a po drugiej cioci i wujka. Nad nimi wypisane są słowa: Bóg, Honor i Ojczyzna.

Najpierw tata z dziadkiem zawiesili dzwon na orzechu u dziadków w ogrodzie. Na Wielkanoc, gdy u nich byliśmy, dziadek pozwolił mi nim dzwonić. Ciągnęliśmy z młodszym bratem, Jasiem, za sznurek, obwieszczając na całą okolicę radość ze Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa.


Alleluja, Chrystus zmartwychwstał.

Potem dziadek z tatą postanowili zbudować dzwonnicę. Mój tatuś, który wszystko potrafi i ma dużo narzędzi, zrobił projekt dzwonnicy. Jednego dnia z dziadkiem skręcili z beleczek drewnianą dzwonnicę, w której umieścili metalowy dzwon. Namęczyli się przy tej pracy solidnie, bo dzwon jest ciężki i podobno waży aż 150 kg. Dziadek dał mi swój aparat i zrobiłem kilka zdjęć z budowy dzwonnicy.


Budowa dzwonnicy

Za namową taty dziadek pomalował dzwonnicę na brązowo, a gdy zmarł kolega dziadka, załadował dzwonnicę na przyczepkę i pojechał z nim na cmentarz do Przeźmierowa zadzwonić zmarłemu w czasie pogrzebu. Nie byłem na tej smutnej uroczystości, ale słyszałem, że się to dziadkowe cmentarne dzwonienie wszystkim żałobnikom podobało, a ksiądz prowadzący pogrzeb poprosił po skończonych modlitwach nad grobem, by jeszcze raz zadzwonić na znak jedności ze zmarłym.

Niedawno dziadek się chwalił, że chce z dzwonem wziąć udział szóstego września w jakimś pochodzie. Nazywa się to Marsz dla Życia. Ma to być już siódmy taki marsz w Poznaniu. Dziadek prosił tatę, by mu pomógł zbudować przyczepkę bez boków, bo ta, którą kupił z metalowymi bokami i stoi w ogrodzie, podobno się nie nadaje. Prosiłem dziadka, by mnie wziął na ten pochód. To będzie niedziela i nie będę musiał iść do szkoły. Ten pochód ma wyjść spod kościoła Najświętszego Serca Jezusowego i św. Floriana na Jeżycach po Mszy św. o godzinie 10:15, a więc około 11:00. To tam, gdzie dziadek chodził do sióstr, do przedszkola i musiał pić tran, którego bardzo nie lubił. Ten marsz ma się skończyć przy kościele na Nowinie. Ten kościół Chrystusa Dobrego Pasterza też znam. W nim chrzszcony był mój wujek i Tatuś, gdy babcia z dziadkiem mieszkali przy ul. Polskiej. Teraz mieszka tam prababcia i wujkowie i ciocie. Pewno przyjdą obejrzeć zakończenie tego przemarszu, a może wezmą w nim udział? Dziadek mi mówił, że bardzo dawno temu, gdy tramwaj jeździł tylko do szpitala gdzie się rodzą dzieci to on i do przedszkola i do szkoły pokonywał tę trasę pieszo dwa razy dziennie.

Dziadek który brał udział w takim marszu mówił, że w tym pochodzie idą ludzie w całkowitej ciszy. Nikt nic nie mówi, tylko idą. Co to za pochód bez flag i transparentów?- myślę sobie. Ma być cisza na znak żałoby. To za te dzieci, których mamusie nie chcą urodzić, mówi babcia i za tych chorych, których lekarze nie chcą już dalej leczyć, bo podobno to nieopłacalne i za tych nieszczęśliwych dorosłych, którzy uważają, że tylko oni mogą decydować o swoim życiu, dodał dziadek. A mamusia mówi mi, że każdego dnia w pracy rodzi jej się kilkoro dzieci. A jak przy porodzie, albo krótko po tym, któreś jej umrze na oddziale, to jest tego dnia bardzo smutna, a nawet czasami płacze, nie wiadomo dlaczego.

Gdy ciocia urodziła nieżywą kuzynkę Maryjkę też cała rodzina płakała. Urodziła się nieżywa w szóstym miesiącu ciąży i każdego roku chodzimy na jej grób na cmentarz na Wojciechowskiego. Tak samo co roku chodzimy na grób wujka Łukasza, ale on był już dorosły jak umarł. Tatuś mi powiedział, że był chory na miłość i sam w wielkiej rozpatrzy zadecydował o końcu swojego życia. A na to Babcia mówi, że każde życie pochodzi od Boga i do Boga należy i czas i miejsce, w którym powołuje człowieka do siebie. I za przykład podaje mi moją jedyną prababcię Gertrudę. Jesienią ubiegłego roku była już umierająca. Gdy w swoje imieniny przyjęła Jezusa do swojego serca powiedziała: „Tak bym chciała teraz umrzeć” i na tydzień straciła całkowicie przytomność. Potem przez miesiąc leżała umierająca w mamy szpitalu, ale pan Bóg nie chciał przyjąć jeszcze ofiary z jej życia. Od dziecka ma po wypadku jedną nogę sztywną i do tego krótszą, wstawili jej jakąś tam protezę i próbuje teraz chodzić z balkonikiem, na którym zawiesza sobie worek z siuśkami, bo ma mocznicę i co drugi dzień zabiera ją na cały prawie dzień pogotowie na dializy. Prababcia mówi, że skoro ją Pan Bóg nie zabrał do siebie, to widocznie ma jeszcze misję do spełnienia i modli się dużo na różańcu. Mnie powiedziała, że za mnie też się modli, bym wyrósł na dobrego chłopca. Tego roku prababcia nie mogła już uczestniczyć we Mszy św. jubileuszowej dziadków, dlatego też opisałem specjalnie dla Niej tę historię z poświęceniem naszego dzwonu.

Gdy przyjechałem z rodzicami znad jeziora w Biernatkach, gdzie spędzałem wakacje, do kościoła w Baranowie na Mszę św., dzwonnica stała już przed ołtarzem. To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Dzień wcześniej dziadek z babcią zatoczyli dzwon z domu do kościoła. Dziadek nie chciał go zawieźć na przyczepce i uparł się, że będzie pchał dzwonnicę osobiście bez niczyjej pomocy i powiedział, że pcha go w intencji pojednania. Nie powiedział o jakie pojednanie mu chodzi, ale myślę że z Bogiem. Babcia wzięła samochód i linkę holowniczą do asekuracji oraz aparat fotograficzny. Po drugiej operacji glejaka woli jeździć samochodem, niż chodzić pieszo.



W drodze do kościoła.

Po skończonej Mszy św. Ks. Andrzej najpierw odczytał słowa błogosławieństwa,
"Błogosławimy Cię, Panie, Ojcze Święty. Ty posłałeś na świat swojego Syna, aby przez Krew przelaną na krzyżu zgromadził ludzi, rozproszonych z powodu rany grzechu, i aby jako jeden Pasterz prowadził i karmił wszystkie owce, zgromadzone w jednej owczarni.
Prosimy Cię, Boże, pobłogosław ten dzwon, który głosi Twoją chwałę i Opatrzność. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen".

a potem pokropił dzwon wodą święconą. Jej kropelki doleciały nawet do mnie, mimo że siedziałem z rodzicami i bratem w piątej ławce za dziadkami.


Uroczyste poświęcenie 22 lipiec 2009 r.

Następnie dziadek podszedł do dzwonu i rozkołysał go. Nasz dzwon można uruchamiać w dwojaki sposób - albo go rozkołysać na dzwonnicy, do czego służy specjalna rączka, albo ciągnąc za sznurek przyczepiony do jego serca uderzać sercem w wieniec dzwonu i wtedy głos ulega wzmocnieniu w metalowym płaszczu podobnym do odwróconego kielicha.Donośny podniosły dźwięk wypełnił wnętrze kościoła dodatkowo podkreślając radosny nastrój jubileuszu dziadków.

Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Po I Komunii św. zgłosiłem się, że zostanę ministrantem. Będę tak jak dziadek dzisiaj dzwonić Panu Jezusowi w kościele, gdy chleb przemieniać się będzie w Ciało Pańskie, a wino stawać się będzie Krwią ...



Będę ministrantem.

Z kościoła dziadek wytoczył dzwon własnoręcznie, a potem poprosił mnie i Jasia, byśmy mu pomogli pchać dzwon do domu.


Pomagamy dziadkowi.

Dzwonnica popychana przez nas, toczyła się środkiem ulicy. Mijały nas samochody, a przechodnie spoglądali na nas z ciekawością. W pewnej chwili nastąpiła awaria. W małe kółka dzwonnicy wkręcił się sznurek przyczepiony do serca dzwonu i dzwonnica stanęła.

Mój brat Jasiu, który w tym roku idzie do szkoły, przyglądając się stojącemu na ulicy dzwonowi zaczął sylabizować p..o..j..e..d..n..a..n..i..e. Co to jest pojednanie zapytał? Nim dziadek, klęcząc pod dzwonem, podniósł głowę, by odpowiedzieć Jasiowi, powiedziałem malcowi, że pojednanie to jest wtedy, jak człowiek idzie do spowiedzi i wyzna swoje grzechy przed księdzem Bogu. I wtedy może przyjąć Jezusa ukrytego w hostii do swego serduszka. I to jest pojednanie z Bogiem. Ale wcześniej należy pojednać się drugim człowiekiem, przeprosić go, ukochać, utulić, jak się mu zrobiło krzywdę. A dziadek filozoficznie dodał pojednanie to naprawa awarii jaka zdarzyła się w sercu człowieka.


Pojednanie, to naprawa w sercu człowieka.

Awaria była trudna do usunięcia. Tak trudna, że dziadkowi na pomoc przyszedł tata . Ja w tym czasie robiłem zdjęcia. Gdy skończyli, tato zaproponował spoconemu dziadkowi, że pomoże mu odholować dzwonnicę do domu. Podczepił ją linką do haka i pociągnął. Z Jasiem i dziadkiem szliśmy chodnikiem asekurując i przyglądając się holowaniu. Przed pomnikiem Miłosierdzia Bożego zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie Jasiowi, który wszedł na dzwonnicę.


Przed domem.

Potem tato z wujkiem wtoczyli dzwonnicę na podwórko i ustawili ją przed domem dziadków tak, że każdy, kto przechodzi ulicą, może nie tylko zobaczyć dzwonnicę, ale i przeczytać imię dzwonu, POJEDNANIE.

W domu dziadek mówił, że skoro dzwon ma spełniać tak doniosłe role, to nie można było dalej czekać z jego poświęceniem. Porównał poświęcenie dzwonu do chrztu dziecka, które od momentu polania wodą staje się dzieckiem Bożym. Powiedział, że dopiero teraz poświęcony dzwon zacznie pełnić swoją świętą doniosłą misję.
Gdy sąsiedzi i znajomi pytają dziadka jaka to misja, nie chce mówić, albo mówi: „zobaczymy, jakie Bóg ma plany”.

Ostatnio dowiedziałem się, że babcia z dziadkiem chcą zorganizować krótki marsz z centrum handlowego w Baranowie na plac, który dziadek nazywa Placem Pojednań przed Bożym Miłosierdziem, by tam, w dniu 28 września o godz.15:00, na skrzyżowaniu czterech ulic, pomodlić się słowami koronki do Bożego Miłosierdzia. Ta modlitwa poprzedzona biciem dzwonu łączyć się będzie ze wszystkimi osobami, biorącymi udział w ogólnoświatowej akcji: „Modlitwa na skrzyżowaniach ulic miast świata”.

Mnie się wydaje, że imię dzwonu pasuje do nazwy placu, przy którym stoi dom dziadków, tylko tych pojednań przed Bożym Miłosierdziem musi być trochę więcej, by można było mu nadać taką nazwę jaką chce dziadek.


tekst Dziadek, korekta najstarsza wnuczka, zdjęcia Michał, tato Michała, Babcia i Dziadek.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

List z 25.08.09 / Pomnik 16.08.09

Moja Droga !
Mnie też szkoda, że tak to się skończyło. Zupełnie nie rozumiem czym zawiniłem. Jestem mężczyzną i dlatego realnie podchodzę do choroby, mając ją na co dzień w domu. To co zostało przerwane, to miało być jedno wielkie dziękczynne świadectwo za 365dni X 4 lata + ileś tam jeszcze dni na bieżąco przeżywanych z Bogiem. Ludziom się wydaje, że to od nich wszystko zależy, że lekarze mogą wszystko, że technika, nowe leki sprawią, że człowiek będzie żył, no może nie wiecznie, ale tak długo jak my opiekujący się chorymi będziemy tego chcieli.
Takie zdanie reprezentuje zdaje się większość uczestników forum i trudno im zrozumieć, że wszystko zależy od Boga , od naszej wiary nie tyle w Boga, ile od naszego zawierzenia Mu. Od naszego Jezu Ufam Tobie, od naszego Panie mój, Boże nasz siłę masz siłę dasz. Od naszego: Tylko Ty, tylko Ty. To bezgraniczne zawierzenie każdego dnia, rodzi taką postawę, jak między innymi moja.
Takie zawierzenie rodzi sprzeciw, nawet tak ostry z jakim ja się spotkałem. Zbanowany czuję się szczęśliwy tym bardziej, że nie czuję pogardy dla tych, co do tego rękę przyłożyli. Pięć lat temu moja reakcja byłaby zupełnie odmienna. Mnie po prostu nie tylko Pani żal, ale żal mi Pani mamy i siostry. Żal mi całego środowiska w którym Pani przebywa i w którym się Pani obraca. Ta postawa wymaga wielkiej i gorącej modlitwy z mojej strony.
Wiem, że mój dzwon budzi sumienia i będzie niejedne jeszcze budził. Szatan nie jest wymysłem. On krąży wokół wielkich dzieł - nie pora dzisiaj o tym mówić. Tym bardziej moja modlitwa (dla niewierzących zdewociała) jest taka, jaką potrafię złożyć dzisiaj Bogu. Każdy się tak modli jak potrafi i na ile potrafi się otworzyć.
Nie wiem, czy to co piszę dotrze do Ciebie. Zostałem nie tylko zbanowany, ale pozbawiony czytania forum jako gość. Zalogowany na stałe komputer nie daje się po zbanowaniu „wylogować” by przejść do statusu „gościa” Do tego są problemy z wejściem moim komputerem na mojego bloga - mogłem na niego jedynie wchodzić tak jak Wy poprzez link pod moimi postami. Nie mogąc obejrzeć płynących do mnie PW, a nawet obejrzeć własnych postów nie mogę kliknąć na link do własnego bloga. Trudno, trzeba będzie kupić nowego kompa.
Zależałoby mi bardzo by mój dzwon mógł oddać ostatnią przysługę Tacie Wojtka. Chciałbym nim dzwonić na cmentarzu w czasie ceremonii pogrzebowej ( po uzgodnieniu tego z jego rodziną, dzwon jest poświęcony i kapłani nie mają nic przeciwko dzwonieniu) ale nie mam żadnego z nim kontaktu. Poza imieniem i nazwą parafii w której mieszka (która nic nie daje, bo tam mieszka Wojtek, a nie jego rodzice, nie mam żadnego punktu zaczepienia). Ale może mi ktoś pomoże dotrzeć do Niego?
Ze spraw osobistych : Dzisiaj po 11 dniach udało się otrzymać wynik MR Ewy zrobionego po półrocznej przerwie dozakończenia chemii. W nim wniosek końcowy : „Badanie MR nie wykazuje cech wznowy procesu rozrostowego”
Jak co dzień idę na wieczorną Mszę św. dziękować za wynik, dziękować za złamane w dniu zbanowania żebra Ewy , za jej życie, za jej ograniczoną pamięć, bo po raz pierwszy od lat zapomniała o moich urodzinach, które akurat przypadły w dniu zbanowania. Widać taki był szatański plan w stosunku do mojej i jej osoby, aby nas pogrążyć w rozpaczy, poróżnić ze sobą, poróżnić nas z otoczeniem, z czytelnikami. Wybrał do tego celu Bogu ducha winne osoby, nieprzewidywalne sytuacje. Jak dotychczas nie udał się ten sztański plan.
Do gospodyni, która teraz szczególnie potrzebuje naszej pomocy, zupełnie nie czuję żalu. Rozumiemy ją z Ewą. Na dzisiaj poza modlitwą nie potrafimy jej niczym innym pomóc. Wczorajszą Mszę św. i Komunię św. ofiarowałem za Tatę Wojtka. Stale mam na uwadze drugiego tatę, któremu jak wspomniałem poza modlitwą niczym innym, jako niefachowiec, pomóc nie mogę. Nad rozterkami córki nie przechodzę obojętnie, Każdego dnia ponoszę uszczerbek na swoim „świętym spokoju” i to jest mój dar dla Niej, a przy tym jak podkreśliłem, nie będąc medykiem, nie kieruję się ciekawością. I dzisiaj mając w garści super wynik MR Ewy nie umiem się nim do końca cieszyć, mieć zadowolenie i satysfakcję z tego, że jest lepszy w stosunku do niedawno cytowanego wyniku Taty. Po ludzku biorąc tak „beznadziejną sprawę” nie wystarczy powierzyć nawet najlepszym specjalistom (co należy uczynić), wierzyć tylko ludziom i w nich pokładać całą swoją nadzieję. Namawiam do jednego: do pojednania się ze sobą, z najbliższymi, z otoczeniem i z Bogiem. W każdej chwili być gotowym na pojednanie - to mój program. Tę melodię pojednania wydzwaniam swoim dzwonem. Z tym pojednaniem dzwonię do Pani i do Pani otoczenia. Och! jakże trudno mi ogarnąć wszystkich po imieniu.
Adresatkę tego listu przepraszam, że nie wymieniłem po imieniu.
Jesteś jedyną, która odważyła się ruszyć temat
.
Bóg zapłać!
Pozdrawiam.!
Czas szykować się do kościoła.
Piszcie do mnie na: jurek@fxpartnerzy.pl

POMNIK 16.08.2009


Tak wygląda nasz Pomnik Bożego Miłosierdzia votum wdzięczności parafian za pontyfikat Ojca Świętego Jana Pawła II. Tu każdego 2 i 16 dnia m-ca o godz. 21:00 modlimy się z naszym ks. Proboszczem w intencji szybkiej beatyfikacji JP II.
Tu Koronką do Bożego Miłosierdzia w dniu 28 września o godz.15:00 zakończyć się ma krótki przemarsz z centrum handlowego Baranowa na plac Pojednań przed Bożym Miłosierdziem, z udziałem dzwonu Pojednanie, zorganizowany w ramach akcji: Modlitwa koronką do Bożego Miłosierdzia na skrzyżowaniach ulic Miast Świata. Zapraszam wszystkich chętnych , nie tylko parafian do rozniecania z tego placu iskry Bożego Miłosierdzia. Zbiórka chętnych przed sklepami, przy słupie ogłoszeniowym w centrum Baranowa o 14:50.


Idąc ul.Lipową w kierunku jeziora zza narożnika wylania się taki oto widok na pomnik. W tle po drugiej stronie skrzyżowania widoczny jest mój dom.

Tam gdzie w kwietniu rosły niezapominajki, dzisiaj rośnie bujnie trawa z koniczyną.
Nawet luźno latające po wsi pieski potrafią to święte miejsce uszanować.

To zbliżenie na naturalną, żywą koniczynę rosnącą na zapleczu pomnika. Nie próbuj szukać wśród listków szczęśliwej czterolistnej. Prawdziwe szczęście możesz znaleźć klękając przy metalowej poręczy na Placu Pojednań przed Bożym Miłosierdziem, mając z lewej strony napis "JEZU" a po prawej UFAM TOBIE.

Gdy dzwon Pojednanie wydzwonił dziewiątą godzinę ks. prob. Andrzej Strugarek rozpoczął wspólne modlitwy około czterdziestu parafian w intencji szybkiej beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II.

W pierwszym rzędzie od prawej stoją Benia i Ewa Zygarłowskie, mieszkanki Baranowa, żony dwóch kuzynów. Moja Ewa dziękuje szczególnie dzisiaj Bogu za cztery lata życia, jakie minęły 8 sierpnia od daty pierwszej operacji na glejaka mózgu.

Dla Jego bolesnej męki - miej miłosierdzie dla nas i całego wiata - powtarzamy głośno za prowadzącym ks.Andrzejem słowa koronki do Bożego Miłosierdzia.

Modlitwy kończymy odmawiając: "Pod Twoją obronę" w intencjach tych, którzy prosili nas o modlitwę, tych, którzy szczególnie potrzebują naszej modlitwy, a zwłaszcza za chorych i cierpiąych.
Ja z racji na jubileusz moją modlitwę ofiarowuję za userów Koniczynki, oraz ich najbliższych żywych i umarłych.

Na zakończenie odśpiewaliśmy pieśń: "Gwiazdo śliczna wspaniała częstochowska Maryjo" i po błogosławieństwie ks. Proboszcza rozeszliśmy się do domów.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Wniebowzięcie N.M.P.

Ewa na rannej Mszy św. w uroczystoć Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.




Pan inż. arch Zbigniew Dłużniewski projektant naszego parafialnego pomnika Miłosierdzia Bożego.




Prawa strona kościoła




Lewa strona kościoła




Ks prob. Andrzej Strugarek odmówił modlitwę błogosławieństwa ziół, kwiatów, winorośli i plonów ziemi/




a na koniec tradycyjne święcenie ziół, kwiatów, winorośli, i płodów ziemi,




c.d. święcenia




Niespodziewane spotkanie przy pomniku i przy dzwonie. Ci nieznani nam Państwo , to pierwsi zaproszeni goście na wspólną koronkę do Bożego Miłosierdzia jaką pragniemy zorganizować w ramach akcji "Modlitwa na skrzyżowaniach ulic miast świata" w dniu 28 września o godz. 14:55. Modlitwa ma być połączona z krótkim przemarszem od centrum handlowego na plac przed pomnikiem.



Ta laska z laską to Ewa w czasie popołudniowego spaceru po Baranowie.




Ach co za pycha, tylko trochę za dużo kalorii dla tego mojego glejaka.




Spacer zakończyliśmy w opustoszałym po wieczornej Mszy w kościele, na wspólnej małżeńskiej koronce do Bożego Miłosierdzia, ofiarowanej w intencji naszych najbliższych.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Odwiedziny

Przy wczorajszym upale nie miałem sumienia wyciągnąć Ewy na spacer. Cały dzień spędziliśmy w ogrodzie w cieniu rozłożystej jabłoni. Mamy dwie 30. letnie jabłonie: wczesną z lekka różowymi owocami i drugą późniejszą - antonówkę. Gdy Ewa czytała książę pod antonówką, ja oberwałem różowe jabłka z drugiego drzewa. Były dojrzałe i dorodne i co rusz któreś spadając nabijało sobie siniaka. Te najmniejsze poszły od razu w czterolitrowe słoje. W całości i z ogonkami zostały zalane słodką wodą i wstawione na pół godziny do piekarnika. Zimą oblane budyniem będą doskonałym deserem, a sok swoim aromatem pobije wszystkich kartonikowych konkurentów.

Na kawę zaprosiliśmy na pogaduszki dwie siostry, obie w naszym wieku. Jedna z nich zabrała ze sobą syna. Chciałem im się pochwalić dzwonem. Od czasu jak mamy go poświęconego przez naszego Ks. Proboszcza, dzielę się tą radością ze wszystkimi.

Przy lodach, z truskawek i śmietankowego budyniu zamrożonych i utartych przy użyciu termomiksu rozmowa zeszła na sprawy zdrowia Ewy, a potem babci Gertrudy. Jej też chciałem pokazać dzwon. Niesprawna, nie mogąca chodzić opuszcza co drugi dzień na kilka godzin dom, w wózku inwalidzkim, w którym wożona jest na dializy. Przerwanie dializ to pewna śmierć z powodu mocznicy, na którą choruje od roku. Po tygodniu całkowitej utraty świadomości i miesiącu pobytu na OIOM-ie dochodzi powoli do siebie. Zrobiłem jej w kilkunastu egzemplarzach, dla wszystkich wnuków i prawnuków, album z jej życia. Była okazja by pochwalić się nim wczorajszym naszym gościom .

Bardzo spodobał im się parafialny pomnik. Dziękujemy Ci Aniu żeś przywiozła do nas Alę i Stefana. Przez lata tyle o nim słyszeli z opowiadania. Pokazałem im dwa widoki. Jeden z kuchennego okna i drugi sprzed pomnika, z miejsca gdzie każdego dnia klękam do porannej modlitwy. Takiej kompozycji nie mógł wymyśle ć żaden ludzki nawet najwspanialszy architekt. To co jedni nazywają przypadkiem, ja nazywam Bożą Opatrznością. Bo jak inaczej mogę nazwać odbijający się jak w lustrze w gładzi pomnikowej nasz dom i stojącego na nim Chrystusa Miłosiernego wygroszkowanego w gładzi kamienia pomnikowego.

Stefan spytał mnie, jak ludzie odbierają to moje codzienne klęczenie przed pomnikiem ? Nie wiem! Nie za bardzo mnie to interesuje - odpowiedziałem. Ala powiedziała , że jej Stefan, mimo że taki stary, też klęka każdego dnia do modlitwy. Opowiedziałem im wtedy historię z dwoma dziewczynami i sąsiadem, który wyzwał mnie od wariata, jak zwracałem dziewczynom uwagę, ze nie należy tyłem do Chrystusa siadać na pomnikowych stopniach. Ania spytała - a jak to teraz wygląda? Historię o pojednaniu sąsiada z wariatem słyszała już na imieninach Piotra.

Jeśli chodzi o dziewczyny, to równo miesiąc temu 2 lipca, po skończonych przez ks. Proboszcza modlitwach, podjechały na wrotkach pod pomnik i siadły na murku, podsłuchując o czym dyskutują ze sobą ludzie stojący na placu. Gdy się wszyscy rozeszli i zostałem tyko sam, by pozanosić krzesła do domu, siadły wyzywająco w tym samym miejscu co przed dwoma miesiącami, tyłem do Chrystusa, żywo ze sobą rozmawiając. To na pewno nie była modlitwa, to była prowokacja w stosunku do mnie, którą po prostu olałem. Po 15 minutach, bez jednego słowa z mojej strony, rozjechały się do domów.

A Sąsiad ? Jaki on mi sąsiad. Pisząc o nim przed dwoma miesiącami jakoś musiałem go nazwać. Po pierwsze jest ode mnie dużo młodszy, po drugie w Baranowie wybudował się piętnaście lat po nas, po trzecie ani w kościele go nie widuję (co nie oznacza że może chodzić w niedzielę do kościoła) ani w miejscowym sklepie, nie stoi też z kompanami z piwem, po czwarte on ma psa, a ja nie mam, on chodzi z nim na spacery, a ja ostatnio chodzę z Ewą - niestety przez ostatnie dwa miesiące (od opisanego spotkania, kiedyśmy to sobie ręce podali) nie spotkałem go. Do incydentu, gdy nazwał mnie wariatem, nie wiedziałem gdzie, w tej naszej nie tak znowu rozległej wiosce, mieszka. Jakże wobec tego miałem mu mówić pierwszy dzień dobry, nie zamieniwszy z nim wcześniej ani jednego słowa. Ja się na niego nie gniewałem. Ja go po prostu nie znałem. Dzisiaj to co innego przeprosił mnie, podałem mu rękę a jak go spotkam, nie będę czekał aby się pierwszy mnie ukłonił.

Na wspominkach i oglądaniu zdjęć zeszło nam do wieczora. Zaprosiłem wobec tego gości, by zechcieli się z nami wspólnie pomodlić przed pomnikiem, gdzie każdego drugiego i szesnastego dnia miesiąca parafianie wspólnie modlą się o szybką beatyfikację papieża Jana Pawła II . Wczorajszego dnia mieliśmy jeszcze szczególną intencję za siostrę, której bardzo potrzebna jest nasza modlitwa, za jej pojednanie z Bogiem.

Punktualnie o dziewiątej ks. Proboszcz dał mi znak. Stojąc z ludźmi pod pomnikiem , ciągnę za sznurek przywiązany do serca dzwonu. Bim... bim... bim... i przy piątym bim... urywa mi się sznurek. Ksiądz proboszcz rozpoczyna modlitwy . A mnie przez głowę przelatuje myśl PRZERWANE POJEDNANIE za wszelką cenę uruchom je bracie – siostra czeka, byś je pomógł przywrócić. Przeskakuję przez jezdnię, wpadam biegiem na posesję, dopadam do dzwonu ciągnąc za urwaną końcówkę sznurka kończę dzwonienie. Cztery bim.., bim..., bim...,bim.., ogłusza mnie na kilka minut. Nie słyszę początku koronki. Ogłuszony robię cztery zdjęcia modlących się osób. Będą do kroniki. Nie, nie będą. Zdjęcia są fatalne, poruszone, rozmyte. Nie wiem co się stało. Tak złych zdjęć na chyba 10 tysięcy zrobionych jeszcze w życiu nie zrobiłem. Koronkę kończę razem z innymi powoli dochodząc do siebie. Przytomnieję gdy ks. Proboszcz mówi : A teraz pomódlmy się jeszcze za tych którzy potrzebują naszej modlitwy, tych którzy prosili nas o modlitwę, a także za naszych bliskich zmarłych. To za naszą siostrę, jej dzieci , męża i rodziców myślę sobie i łączę się ze wszystkimi, którzy raczyli odpowiedzieć modlitwą na mój apel.